Kompletnie nie rozumiem w jakim celu na opakowaniach domestosa podają nazwy zapachów. Teraz mam w łazience coś co wsadzili w zieloną butelkę i nazwali ‚Pine Fresh’… Jakby miało mnie to przekonać, że płyn do toalety śmierdzący chlorem niczym radziecka bomba chemiczna będzie pięknie pachniał szyszkami.

Boże… Przecież to ma tyle wspólnego z lasem co ja z Rodem Stewartem…

Ten chlorowy destruktor życia jest jedną z najbardziej morderczych substancji na świecie, zaraz po mojej pomidorowej i piwie bezalkoholowym, a oni twierdzą, że pięknie pachnie sosną. To jakby na bombie z gazem musztardowym napisać „Vanilia Fresh” i twierdzić, że teraz nikogo już nie zabije tylko rozsieje piękny zapach domowych wypieków.

To jest absurdalne.

Ale to samo dzieje się w branży motoryzacyjnej – ostatnio przypadkiem usłyszałem o czymś takim jak „sport minivan”.

Niech mi ktoś na boga wytłumaczy o co w tym właściwie chodzi? Na początku pomyślałem, że może ma specjalny schowek na kije golfowe i stąd ten „sport” w nazwie, ale nie… Oni twierdzą, że to od tego, że to sam samochód jest sportowy.

A teraz posłuchajcie co ja mam do powiedzenia – Jeśli jakiś minivan jest sportowy, to ja od dziś nazywam się Burt Reynolds… Albo Megan Fox. Albo Obi-Wan Kenobi.
Mam do tego takie samo prawo jak oni do określania tostera na kółkach mianem sportowego.

Kompletnie nie rozumiem co ma na celu wpychanie się w lukę rynku, która jest równie absurdalna co niektóre odpowiedzi padające w Familiadzie. Jak tak dalej pójdzie to zaczną produkować kabriolety kombi i rodzinne ciężarówki. Wam może się to wydawać w porządku – ot taki rodzinny i przestronny minivan ze sportowym charakterem. W sumie nawet fajne połączenie dla ludzi, którzy chcą mieć dużo miejsca na fotelik ze swoim wrzeszczącym dzieckiem i sportowe zacięcie pod pedałem.

Ale zastanówcie się chwilę kto tak właściwie kupuje minivany.

Podpowiem Wam – kupują je ludzie, którzy szukają czegoś praktycznego.

Praktycznego.

P r a k t y c z n e g o.

P-R-A-K-T-Y-C-Z-N-E-G-O.

A to słowo jest niczym innym jak zaprzeczeniem wyrazu „Fajne”.

Rzeczy, które są równocześnie praktyczne i fajne można policzyć na palcach jednej ręki emerytowanego drwala. Ciepłe skarpety na przykład są bardzo praktyczne, ale to chyba nie jest coś, co umieściliście by w liście do świętego mikołaja, gdyby ktoś nie przystawił Wam pistoletu do skroni. Albo waszemu psu.

Może Wasza babcia, ale na boga – przecież nie Wy!

Tak samo patelnia z teflonu. Albo czarne, skórzane buty na grubej podeszwie. Są praktyczne, ale z całą pewnością na imprezie u znajomych nie wyskoczycie z telefonem komórkowym i zdjęciem na wyświetlaczu podsumowanym tekstem „obczajcie jaką sobie fajną teflonową patelnię ostatnio kupiłem!”. Spróbujcie to zrobić, a nie dość, że stracicie przyjaciół to jeszcze wyjdziecie na kogoś kto kupił DVD z kolekcją wszystkich edycji „Tańca z gwiazdami”.

Albo jeździ minivanem.
(w zasadzie to nie wiem co gorsze).

Kwintesencją rzeczy fajnych jest niepraktyczność.

Skrajna nieefektywność.

Perwersyjna bezużyteczność.

Abstrakcyjna funkcjonalność absolutnie pozbawiona ergonomii.

I dlatego tak bardzo ich pożądamy, a zarazem tak bardzo się ich boimy.

Na przykład stare kabriolety. Chyba wszyscy zgodzą się, że są fajne (nikt mi nie wmówi, że nie widziałby lśniącego jaguara z lat sześćdziesiątych w kolorze „british racing green” na swoim podjeździe). Ale z drugiej strony wyobraźcie sobie nieszczelny dach. Mało wydajne ogrzewanie. Bagażnik o pojemności paczki miętówek. Albo wizję jazdy nim przez ponad połowę roku w deszczu i śniegu przy naszej polskiej pogodzie. Czterdziestoletnie elementy zawieszenia. I w końcu fakt, że składał go gość pijący herbatę z filiżanki w różowe kwiatki.

Brrrrr…

Owszem – fajnie jest nim wyjechać w niedzielny poranek na wycieczkę po okolicy, aby móc delektować się słońcem i zapachem lata. Wtedy jest fajny. Fajny jak lody truskawkowe. Albo jak trampolina rozstawiona w ogródku.

Ale przez pozostałe 364 dni w roku będzie on tylko uciążliwym meblem na podjeździe, który trzeba opłacać, myć i konserwować.

To potwierdza, że jest fajny.

Minivan z kolei jest czymś, co kupuje człowiek pragnący pudełka wypchanego poduszkami powietrznymi i uchwytami na kubki. Czegoś z dużym bagażnikiem, mnóstwem guzików wydających po naciśnięciu dźwięk gongu i obłędną ilością paskudnie beżowej, miękkiej tapicerki. To coś dla ludzi, którzy są już tak kompletnie niezadowoleni ze swojego życia, że zarzynają resztki emocji jakie im pozostały kupując miękkie, zakrywające ciało pidżamy i wełniane kapcie. I plastikowe komplety obiadowe „bo się nie tłuką”.

Miłośnicy muzyki biesiadnej i rosołu z makaronem.

Pałający uczuciem do beżowych spodni, skórkowych sandałów i używający nieodłącznego atrybutu męskości w postaci wody kolońskiej marki „brutal”.

Brrrr…

Pomyślcie sami – jaka jest właściwie definicja samochodu sportowego? Spora grupa ludzi nieco zagubiła się w tej interpretacji twierdząc, że jeśli włożymy dwulitrowy silnik na przykład do malutkiej corsy, bądź fiesty to stanie się ona samochodem sportowym. Aaaale nieeee… Zapominają o tym, że samochód sportowy to coś więcej niż mocny silnik i bajerancko podświetlony obrotomierz na środku deski rozdzielczej.

Nie da się stworzyć czegoś, co ma spełniać funkcjonalne zapędy pięcioosobowej rodziny i nadawać się zarazem do wjechania na tor wyścigowy, żeby troszkę sobie poszaleć. To nie może się udać, bo te dwie rzeczy absolutnie się wykluczają. Może i pojedzie po torze szybko, ale nie dostarczy Wam takich emocji jak stare 911. Albo corvette.

Jeśli powiecie inżynierowi w fabryce Ferrari, że ma coś takiego zaprojektować to najpierw zacznie trząść się jak Robocop gdyż otrzymał sprzeczne rozkazy, a potem popełni samobójstwo ołówkiem.

Porsche Cayenne – jest duże, funkcjonalne i szybkie. A do tego to Porsche. Czyli powinno być wybitnie sportowe. To takie swego rodzaju dziecko, które wyszłoby ze związku Keiry Knightly i Brada Pitta. Wiecie, że musi z tego wyjść coś fajnego, a jednak zamiast piękności o smukłej linii pojawił się gruby dzieciak o kasztanowych włosach. Owszem, ma rysy twarzy Brada i oczy Keiry, ale to wciąż tylko gruby dzieciak, który szybko biega. Nie jest to z pewnością mieszanka najlepszych genów jakie ma w swojej historii Porsche.

Z pewnością nie jest samochodem sportowym. Co najwyżej mastodontem w adidasach.

A ze mnie taki Burt Reynolds jak z Davida Haselfoffa Rowan Atkinson.

Albo Pele.

1 Komentarz

  1. Błażej 9 marca 2018 o 18:14

    A Renault Espace F1 ?

    Minivan, szybki i niepraktyczny.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *