Jak wiecie przez ostatni tydzień byłem na urlopie. Nie obawiajcie się jednak – nie będę zanudzał Was tutaj szczegółami swojego wypoczynku, bo zasadniczo nie robiłem w tym czasie nic ciekawego.

Głównie piłem piwo, podszczypywałem Izę i czytałem książki o gościu, którzy na przemian uprawiał seks i strzelał z karabinu do odzianych w czerń facetów.

Chciałbym jednak powiedzieć Wam dziś trochę o przemyśleniach, które poczyniłem w czasie pobytu w niewielkiej miejscowości turystycznej zlokalizowanej w rejonie morza czarnego. Nie pamiętam dokładnie jej nazwy ale wydaje mi się, że miało to coś wspólnego z jakimś Kazimierzem i Janiną.

A, może Helgą?

Mniejsza o to.

Sęk w tym, że spędziłem tam kilka dni w okresie „po sezonie”, dzięki czemu miałem sporo okazji do obserwowania zachowania jednych z najbardziej intrygujących stworzeń, jakie żyją na naszej planecie. Poznałem ich typowe zwyczaje, nawyki i sposoby komunikowania. Przez tydzień dane mi było żyć wśród nich i bardzo dobrze się im przyjrzeć. Do dzieła więc.

Niemieccy emeryci.

Zapewne wszyscy doskonale wiecie jak wygląda niemiecki rynek samochodów używanych. Przeglądając ogłoszenia w internecie można odnieść wrażenie, że wszyscy Niemcy, którzy sprzedają swoje samochody to emerytowani neurochirurdzy mieszkający w eleganckich willach pod miastem i jeżdżący samochodem wyłącznie do oddalonego o 400 metrów kościoła.

Wszyscy oni posiadają także ogrzewane garaże, obite miękką pianką stojaki na koła zimowe i wrodzoną awersję do nieautoryzowanych serwisów.

Mają również przeświadczenie, że pięcioletniego Passata w perfekcyjnym stanie technicznym nie można sprzedać za kwotę wyższą niż 200 euro bo to byłoby niegrzeczne.

W efekcie więc w zlokalizowanych w rejonie naszej zachodniej granicy auto komisach (prowadzonych najczęściej przez ludzi z wąsami noszących dziwne koszule) możecie spotkać całą masę podejrzanie tanich Audi i Volkswagenów z niezwykle bogatym wyposażeniem, oryginalnym lakierem i kompletną historią serwisową sięgającą nawet dnia, kiedy to, wedle numeru VIN to Audi A4 powinno być jeszcze kawałkiem blachy czekającym na wytłoczenie w prasie w zakładzie pod Karlsruhe.

A jednak w posiadającej wszelkie oznaki autentyczności w postaci plam po herbacie i nieczytelnych pieczątek książce serwisowej można wyczytać, że to piękne, srebrne Audi przeszło wtedy kompleksowy przegląd kosztujący kilka tysięcy pieniędzy.

Z książki wynika też, że jest zielonym Fordem Mondeo ale kto by przejmował się takim drobiazgiem skoro jutro rano w ASO na zachodzie Niemiec sprzęgło zostało wymienione na nowe.

Aż tak bardzo skubane jest zadbane.

Teraz jednak, po kilku dniach spędzonych w mieście pełnym emerytów pochodzenia niemieckiego, muszę stwierdzić, że wszystkie te komisowe opowieści to najwyraźniej jedno wielkie kłamstwo i mistyfikacja. I zaraz wyjaśnię Wam dlaczego.

Po pierwsze – nie wiem czy wiecie, ale wszyscy niemieccy emeryci palą.

Wszyscy.

I nie mówię tu o okazjonalnym, nieśmiałym puszczeniu dymka na tyłach hotelowego baru, o nie. Niemieccy emeryci jarają tyle szlugów, że kiedy kilkoro z nich zbierze się w jednym miejscu, teren w promieniu 50 metrów zaczyna przypominać mieszkanie Snoop Doga.

Smog jest taki, że momentami trudno dostrzec w nim swoje własne stopy.

Że o kuflu z piwem nie wspomnę.

Autentycznie – pewnego razu w restauracji, przy stoliku obok siedziała Niemka mająca na oko ze 400 lat. Miała twarz mumii, poruszała się z pomocą wyposażonego w kółka chodzika i ważyła może ze 30 kilo.

A mimo skubana to potrafiła w piętnaście minut wypalić karton czerwonych marlboro.

Jeden po drugim – przeładowywała je jak karabin maszynowy naboje (to nawiasem mówiąc była jedyna rzecz, którą robiła szybko).

Zastanawia mnie więc jakim cudem wszystkie importowane z Niemczech samochody mają takie nieskazitelnie czyste podsufitki i pachnące wnętrza. Pomyślcie sami – nawet jeśli jakimś cudem znajdzie się emeryt, który nie pali to na pewno jego żona kopci LM-y tak, że cała okolica wygląda jak żywcem wyjęta z gry „Silent Hill”.

W efekcie każdy Passat i Mazda 3 powinny pachnieć jak wnętrze podrzędnego baru w Radomiu i mieć podsufitkę w kolorze wody, jaką można znaleźć w zlokalizowanej na jego tyłach toalecie.

Kolejna sprawa – jak wspomniałem wcześniej, Niemieccy emeryci są powolni. Bardzo powolni. W hotelowym barze widziałem raz kobietę, która dwie godziny robiła sobie kawę (jak na ironię w ekspresie). Zachowywała się jak ten leniwiec ze Zwierzogrodu tyle, że była od niego znacznie wolniejsza.

Zanim zabrała filiżankę z podstawki, połowa znajdującej się w niej kawy zdążyła już wyparować.

Jeden gość, którego mijałem tydzień temu na schodach koło recepcji najprawdopodobniej nadal tam jest. W poniedziałek rano rozpoczął atak na ostatnie dwa schody i planuje zdobyć je już w okolicach przyszłej środy.

Wyobraźcie sobie więc jak Ci ludzie puszczają pedał sprzęgła.

Przy czymś takim typowa tarcza sprzęgłowa powinna wystarczać im na jakieś piętnaście minut. Do tego dochodzi jeszcze kwestia parkowania (a dokładniej wcelowania w miejsce parkingowe tak, żeby nie rozwalić przy tym stojących obok samochodów i zamontowanej na pasie zieleni latarni).

Nie rozumiem dlaczego wszystkie te stojące w komisach samochody nie wyglądają jak pomięta papierowa torba skoro każdy niemiecki emeryt ma poważne problemy z celowaniem.

Bo ma.

W łazience obok recepcji jest cała masa dowodów.

To by też w sumie wyjaśniało dlaczego właściwie przegrali wojnę.

Wszystko wskazuje więc na to, że samochód od niemieckiego emeryta wcale nie powinien wyglądać jak nówka szuka prostu z salonu. Powinien mieć pogiętą maskę, bebechy w kiepskiej kondycji, sporo wycieków i śmierdzącą fajkami tapicerkę.

Powinien być zupełnie jak jego dotychczasowy właściciel.

19 Komentarzy

  1. Marcel 20 września 2016 o 14:32

    sprzedam opla – cena, stan i przebieg do ustalenia ;)

    Tommy, jak po wrakrejsie? opowiadaj! i foty daj…

    1. Tommy 20 września 2016 o 14:44

      Na dniach wrzucę pełną fotorelację – sam zrobiłem niewiele zdjęć bo byłem trochę zajęty dlatego czekam, aż dotrą do mnie galerie od znajomych ;)

      W każdym razie poszło chyba całkiem nieźle – na pewno wybieram się na kolejną edycję ;)

  2. Bebok 20 września 2016 o 23:48

    True, True ;)
    Te drobne przebiegi… Jak jechali po 19 razy dookoła europy z kampingiem.
    Te nowe blachy… po pięciu wymianach po parkowaniu.
    Te zdrowe bebechy… po wbiciu na pełnej w każdą dziurę, krawężnik, gulik i każdy próg, spaleniu sprzęgła itp :D

  3. dapo 21 września 2016 o 11:50

    Dlatego właśnie nie należy aż tak bardzo skupiać się na tym kto jeździł, tylko jaki stan ma pojazd.
    Ja po prostu bardzo dobrze sprawdziłem pojazd w 2 warsztatach, na niemieckiej Policji (czy uczestniczył w wypadkach, kolizjach lub nie został skradziony), a dopiero w domu doczytałem z dokumentów kto nim jeździł.

    1. Tommy 21 września 2016 o 11:55

      Poprzednia właścicielka złotej nazywała się Conchita Gonzales.

      To wyjaśniło nam obecne na wszystkich schowkach i przełącznikach dziury i rysy po paznokciach ;)

  4. jonas 21 września 2016 o 12:37

    To w takim razie kto jeździ tymi wszystkimi perełkami i okazjami z niskim przebiegiem i serwisem do końca w ASO? Przecież ktoś musi jeździć, ogłoszenia nie mogą kłamać.

    W swojej Toyocie po zapłakanym dziadku-lekarzu, oczywiście z Niemiec, odkryłem pokaźne złoża popiołu tytoniowego pod plastikiem wokół slotu popielniczki i mieszka zmiany biegów. Jak to posprzątałem, od razu przestało tak infernalnie śmierdzieć. Zatem mój egzemplarz na pewno jest od niemieckiego emeryta, przynajmniej jeśli chodzi o szlugi. No i poobijane blachy też, tylko sprzęgło sprawne albo przynajmniej wymienione, bo działa dobrze.

  5. andzej 21 września 2016 o 14:33

    Co to za książkę czytałeś? Mógłbyś polecić kilka jakiś dobrych tytułów? :)

    1. Tommy 21 września 2016 o 15:29

      Ty razem przerobiłem trzy książki z serii „Millenium” Larssona („Co nas nie zabije”, „Dziewczyna, która igrała z ogniem” i „Zamek z piasku, który runął”) – całą serię zdecydowanie polecam. Z takich trzymających w napięciu niezła jest też „Zero” Elsberga

      1. dapo 22 września 2016 o 14:32

        Zgadza się też polecam Millenium

  6. Wulkanista.pl 21 września 2016 o 21:05

    Jeżeli przeglądasz w serwisie atrakcyjnym super okazyjne auto, prosto z Niemiec, mające 180 000 km przebiegu, na dodatek od Pana w starszym wieku – to wiedz że cos się dzieje:)

    Prawda jest taka że niemieckie diesle robią rocznie nawet 50 000 km. Po dziesięciu latach na liczniku mamy prawie pół miliona kilometrów, wtedy auto trafia na polskiego Pana Janusza, który tu wymieni dywaniki, tam da nową gałkę skrzyni biegów, gumy od pedałów, czasami nałożył pokrowce na siedzenia albo kierownicę. Wszystko po to żeby Polacy myśleli że faktycznie akurat im trafił się ten jeden na milion, zadbany, nie bity samochód z malutkim przebiegiem i ledwo dotartym silnikiem. Ogólnie temat rzeka.

    1. dapo 22 września 2016 o 14:36

      Ojciec kupił MB który miał 2,5 roku i przebieg 131 tyś. km.
      Przynajmniej nie był kręcony. Wychodzi że rocznie robił ponad 52 tyś.
      Oczywiście z sinikiem „klekota”.

      1. Wulkanista 22 września 2016 o 19:10

        52 000 rocznie to 1 000 km tygodniowo, zakładając że auto jeździło od poniedziałku do piątku to dziennie robione było 200km. To ja do pracy mam 40km w jedną stronę więc robię 80km dziennie. Podróż ta zajmuje mi ok. 2h dziennie. Myślałem że to dużo, a Ci niemieccy emeryci robią 2.5 razy tyle szoook.

        1. jonas 22 września 2016 o 20:47

          A taki niemiecki emeryt wpada na autobanę, zapina tempomat i w godzinę zrobi 120 km albo i więcej. To jest ta subtelna różnica, która nadal nie dociera do ludzi wychowanych w kulcie mitów z lat 80. – diesle nie są tańsze w utrzymaniu, więc niemal nikt ich nie kupuje, żeby stały w klimatyzowanym garażu jak będzie potrzeba skoczyć do kościoła.

  7. Wulkanista 22 września 2016 o 11:52

    BTW tytuł brzmi jak z gazet typu fakt;) Prawie jak: „Po tym co zrobiła, mąż nigdy jej już nie wybaczy”. No ale nie ukrywam, tytuł skusił do kliknięcia i przeczytania:) Na pewno bardziej niż, gdyby brzmiał: „Niemieckie auta od emerytów, wcale nie takie atrakcyjne jak to piszą” chociaż kto wie…

  8. Felgeo 23 września 2016 o 13:11

    „Co nas nie zabije” Świetna książka :D „Zero” Elsberga – przeczytałem właśnie recenzję na Lubimyczytać – wydaje się bardzo ciekawa :)

  9. Kamil 23 września 2016 o 15:02

    Auto od emeryta, to przeważnie samochód w słabym stanie. Często żadne naprawy nie są wykonywane, bo po co, skoro mało jeżdżę. Pod Bielskim Tesco, wielokrotnie widziałem parkowanie „na raz” emerytów po 80-tce z okularami jak denka od słoika. Na szczęście zawsze „walili”, albo w śmietniki, albo inne elementy infrastruktury (nigdy w auta – a przynajmniej ja nie widziałem). Oczywiście trzeba także powiedzieć, że samochody sprzedawane w naszym kraju od prywatnych osób rzadko kiedy są w dobrym stanie. Polacy najpierw do granic możliwości wyciskają z samochodu wszystkie soki, a potem jak go sprzedają, to na każde pytanie/pretensję mają odpowiedź, że czego Pan chce od 10 letniego samochodu (no k… przyzwoitego stanu technicznego, a nie pojazdu który trzeba odwieźć na złom) – na szczęście nie każde auto takie jest.

  10. Wincent 13 października 2016 o 13:37

    No niemcy specyficzny naród tyle się nasłuchałem. Podobno u nich codzienne mycie uznawane jest za hobby:). A co się tyczy jazdy autkiem, to gdybym miał taką emeryturę jak oni, i życia by mi zostało niewiele, korzystałbym z auta na maxa. Może nawet specjalne wyścigi bym organizował, dla wiekowych ścigaczy.

  11. Bartek 28 października 2016 o 08:55

    Wyobraźcie sobie z kolei, że w Grecji (konkretnie na Korfu, nie wiem jak we pozostałych miejscach) wszyscy jeżdżą rozpadającymi się gratami – nie wiem nawet jak one przechodzą przegląd. A poza tym mnóstwo osób na skuterach, w japonkach (!), z psiakami, bez kasku i z papierosem w ustach… u nas to by było nie do pomyślenia. A poza tym każdy jeździ jak chce, ale chociaż jest jakaś uprzejmość na drodze :)

Pozostaw odpowiedź Wulkanista Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *