Uwielbiam Słowenię.

Uwielbiam tamtejsze widoki, ludzi, jedzenie i masę obłędnych, nietkniętych komercyjną łapą jaskiń, szlaków czy rzek.

No i te kręte, wijące się wśród gór drogi z poboczami wyglądającymi jak łąki z reklam serków almette – po prostu boska pornografia.

Niedawno, korzystając z dodatkowego, wolnego poniedziałku postanowiliśmy zajrzeć na Słowenię po raz kolejny. Wspólnie z Izą spakowaliśmy się więc do złotej i razem z grupką przyjaciół ruszyliśmy w drogę. Postanowiłem wykorzystać ten wypad, żeby pokazać Wam Słowenię od tej fajnej, nie kojarzącej się wyłącznie z kawałkiem autostrady do Chorwacji strony. Biorąc pod uwagę to ile czasu trzeba spędzić w typowy długi weekend na zakopiance (oraz w kolejce do kolejki do kolejki do kolejki na Kasprowy), taki szybki wypad na Słowenię może być naprawdę fajną alternatywą dla polskich Tatr.

Zdjęcia:  Krzysiek Handzlik (jego są te dobre) oraz ja (moje są te niedobre).

A – i jeszcze jedna ważna sprawa. Przy okazji powiem Wam trochę o kosztach takiego wypadu (będzie o tym za chwilę).

Od początku jednak.

Zazwyczaj bazę wypadową urządzaliśmy sobie na kampingu w miejscowości Bled, jednak tym razem, ze względu na dość wyraźny spontan w planowaniu oraz przypadający na nasz wyjazd szczyt sezonu, nie mogliśmy znaleźć tam wolnych miejsc. Musieliśmy znaleźć więc inną bazę – nie musieliśmy jednak szukać daleko, bo bardzo fajny camp znaleźliśmy kilka kilometrów dalej.

Kamping Sobec (nieopodal jeziora Bled)

Punkt wypadowy urządziliśmy sobie na kampingu Sobec, nieopodal jeziora Bled – tę lokalizację wybraliśmy przede wszystkim dlatego, bo mieliśmy stamtąd blisko zarówno do Lubljany (w pobliżu której znajdowały się jaskinie, które chcieliśmy spenetrować) jak i do Triglavskiego Parku Narodowego (gdzie znajdowało się kilka ciekawych górek, które chcieliśmy zdobyć).

Kamping w Sobecu wygląda tak (zdjęcie z kaczką to leżące nieopodal jezioro Bled) :

Na miejscu są bardzo fajne łazienki, prysznice, pralnie, sklepy, a nawet restauracja i bar – innymi słowy wszystko czego potrzeba do szczęścia.

Obóz obozem, pozwólcie jednak, że przejdę do „atrakcji”, dla których właściwie tu przyjechaliśmy.

Jedną z pozycji obowiązkowych, które chcieliśmy zaliczyć była góra o niepozornie brzmiącej nazwie Mala Mojstrovka. Żeby jednak dostać się do punktu wypadowego, z którego mieliśmy zacząć wspinaczkę, musieliśmy dostać się najpierw na przełęcz Vrsic. A droga, którą musieliśmy pokonać, by się tam znaleźć to po prostu szaleństwo, mistrzostwo świata  i kotlety schabowe.

To właśnie tam ducha wyzionęła jedna z tylnych opon w złotej.

Droga na przełęcz Vrsic

Droga na przestrzeni kilku kilometrów wspina się z niecałych 800 na ponad 1600 metrów (co jakiś czas przy drodze znajdują się znaki informujące o aktualnej wysokości) – a to oznacza całą masę absurdalnie pięknych zakrętów.

I mostków.

I owiec. Dużo cholernie ciekawskich owiec.

No i te widoki…

Po drodze zrobiliśmy sobie krótki postój, żeby złota złapała nieco oddechu (cztery osoby na pokładzie i pełny bagażnik to nie jest idealna konfiguracja na piłowanie po takich podjazdach). Korzystając z okazji zostawiłem też prentką wlepkę na jednym ze znaków i zrobiłem kilka zdjęć naszej fioletowowłosej koleżanki imieniem Rarity.

Na prośbę bratanicy Izy zabraliśmy ją ze sobą na wycieczkę (dostałem w zamian naklejkę z Geraldem z „Gdzie jest Dory”).

Na szczycie przełęczy zaparkowaliśmy złotą, zabraliśmy kaski i uprzęże i ruszyliśmy szlakiem prowadzącym na Malą Mojstrovkę. W pewnym momencie szlak skończył się pod pionową ścianą i tutaj dopiero zaczęła się właściwa zabawa – od tego punktu bowiem trasa praktycznie przez cały czas pięła się pionowo po otwartej ekspozycji.

Widoki i mocne wrażenia gwarantowane.

Mala Mojstrovka [2322m]

Szlak jest trochę agresywny i co jakiś czas  trzeba  przeprawiać się nad przepaścią stąpając po wbitych w skałę, ruszających się prętach.

Stoicie więc sobie nad 200 metrową przepaścią, pod nogami nie mając nic poza kawałkiem ruszającego się żelastwa i zastanawiacie się co tu właściwie ku** robicie. A kilkaset metrów poniżej widzicie skały, na których zatrzymają się Wasze zakrwawione zwłoki, jeśli coś pójdzie nie tak.

I to jest po prostu zajebiste – jeśli ktoś szuka wrażeń to polecam coś takiego zamiast zapierdalania samochodem setką po mieście ;)

Co ciekawe Iza po raz pierwszy mierzyła się z czymś równie stromym i wysokim. Dotąd ograniczała się do typowych górskich szlaków, a mimo to poradziła sobie wręcz rewelacyjnie (na zdjęciach widać jak przepełniony dumą uśmiech wypiera sukcesywnie początkowe przerażenie).

 

Idąc dalej – za sprawą Krzyśka (to ten z piwkiem w dłoni) na naszej liście znalazła się też pewna niezwykle ciekawa jaskinia – i teraz parę słów o niej.

Najdena Jama (niedaleko Lubljany)

Już samo odnalezienie wejścia do Najdenej jest dość trudne – przede wszystkim dlatego, bo to po prostu znajdująca się daleko w lesie niepozorna dziura w ziemi. Wejście prowadzi pionowym, kilkumetrowej głębokości kominem (sprzęt musieliśmy opuszczać na linach), dalej mamy znajdującą się kilkanaście metrów nad ziemią feratę i ogrom nietkniętej praktycznie ludzką ręką przestrzeni.

Jest też masa różnego rodzaju przepaści i dziur.

Nic nie stoi więc na przeszkodzie, żebyście niechcący zabłądzili albo wpierdzielili się w głęboką na kilkadziesiąt metrów przepaść.

Zasadniczo wystarczy zabłądzić, stracić trochę czasu na poszukiwanie drogi powrotnej i rozładować latarkę – wtedy zostaniecie tam do czasu, aż w jakimś mało znanym, ślepym zaułku znajdzie Was kiedyś jakaś inna ekspedycja (zapewne kiedy zaczniecie już trochę śmierdzieć ;) ). Oprócz Krzyśka wraz z nami na wyprawę wyruszył również Primoz, czyli nasz Słoweński, nieco ekscentryczny przyjaciel z białego Punto.

Primoz ma już 67 lat, a mimo to po jaskini śmigał tak, że ledwie mogliśmy za nim nadążyć…

 

 

Nieopodal jaskini wzniesiono niewielką, widoczną na niektórych zdjęciach altanę. Dzięki temu mieliśmy chwilę, żeby po wyjściu z jaskini wysuszyć przemoczone i pokryte błotem ciuchy i zwyczajnie odetchnąć. W planie mieliśmy wyprawę do jeszcze jednej jaskini (specjalnie do niej kupiliśmy nawet dmuchane pontony), jednak pogoda skutecznie pokrzyżowała nam plany.

Wobec tego musieliśmy znaleźć jakiś niewymagający, zastępczy punkt programu.

Nie musieliśmy szukać daleko ;)

Vintgar gorge (Nieopodal Bledu)

 

Wąwóz to popularna atrakcja turystyczna dlatego warto wybrać się tam poza sezonem (lub wcześnie rano, zanim zbierze się spory tłum). Mimo wszystko zdecydowanie warto go odwiedzić bo trudno znaleźć na mapie coś równie pięknego. W sumie spędziliśmy tam jakieś dwie godziny, jeśli jednak ktoś nie boi się zimnej wody to na końcu można zejść pod wodospad i zamoczyć kija.

Czy tam stopy :v

Na koniec jeszcze obiecane podsumowanie. W podróż wybraliśmy się złotą (1.9 benzyna + LPG). Zapakowaliśmy się do niej w 4 osoby, w sumie pokonaliśmy jakieś 1800 kilometrów (już razem z harataniem po Słowenii).

Podsumowanie wyjazdu – koszty

(Kurs euro na dzień wyjazdu 4,39 zł)

Paliwo: 450 zł (112,50 zł na osobę)

Winiety 7 dniowe (Czechy, Austria, Słowenia):  218 zł (54,5 zł na osobę)

Nocleg – kamping Sobec (cena za dobę za 1 osobę dorosłą):  14,80 euro + 0,64 eurocenty taksy klimatycznej* (w sumie 67,80 zł / dobę na osobę)

Wejście do Vintgaru: 4 euro za osobę (17,56 zł na osobę)

*w cenie jest całe zaplecze socjalne, prysznice z gorącą wodą, wifi itd. Po 26 sierpnia cena jest niższa i wynosi ok 11 euro za osobę/dobę.

W sumie więc cały wypad (3 noce na kempingu, paliwo i wejście) kosztował około 387,96 zł na osobę.

Nie liczę tu restauracji czy napojów bo sporo prowiantu przywieźliśmy ze sobą i jest to mocno indywidualne. Do ceny warto jeszcze doliczyć koszt ubezpieczenia uwzględniającego sporty podwyższonego ryzyka (zwykle 60-100zł za 3-4 dni). Jeśli jednak większość prowiantu przywieziecie ze sobą to cały wypad powinien spokojnie zamknąć się w kwocie 500-600 złotych za osobę.

Z jednej strony może wydawać się, że to dużo jak za 4 dni ale z drugiej taką kwotę można bez większego problemu przechlać w jeden weekend w pobliskiej dyskotece.

I to chyba na tyle.

Jeśli macie jakieś pytania to po prostu pytajcie ;)

Pozdrawiam,

Tommy

 

11 Komentarzy

  1. Marcin 24 sierpnia 2016 o 16:52

    Zdjęcia przepiękne, fajna wyprawa, ale to co się ciśnie na usta, czy inną klawiaturę to Zuch Dziewczyny.

  2. Łukasz 25 sierpnia 2016 o 09:10

    Widoki świetne i koszta jakby nie spojrzeć malutkie, tak jak napisałeś równie dobrze można przechlać w weekend.. pytanie po co skoro można mieć coś więcej z tego niż tylko kaca dnia następnego.. Koszt podobny do wyjazdu nad jezioro na weekend, z tym że tam nie będzie takich widoków i tyle miejsc do zwiedzenia :) |Dla mnie bomba!
    Podziwiam Kobiety za odwagę i siłę przy przemierzyć takie miejsca. :)

    a Złota poza oponą jak się spisała? :)

    1. Tommy 25 sierpnia 2016 o 09:17

      Złota o dziwo dała sobie radę – myślałem, że te 118 koni przy 4 osobach i bagażniku wypchanym w opór samymi ciężkimi gratami (pontony, kaski, buty, namioty, prowiant, uprzęże itd) sobie nie poradzi.

      Tymczasem w trasie prawie cały czas trzymaliśmy się limitu 130-140 km/h i nie miała z tym najmniejszych problemów (odniosłem wrażenie, że lepiej radzi sobie przy takich prędkościach niż przy zakresie 60-100 km/h).

      Nawet w drodze na przełęcz Vrsic nie dołowała (choć ewidentnie przydałoby się jej ze 100 koni więcej ;) )

      1. Łukasz 26 sierpnia 2016 o 07:50

        No tak się zastanawiałem właśnie nad tym bo te podjazdy i w ogóle :)
        I z tego co czytam to coupe nawet pojemne jest ;D
        Wiadomo mocy nigdy za wiele, ale dobrze że dała radę :)

  3. autoskup.lublin.pl 25 sierpnia 2016 o 11:45

    Piękny kraj, super widoki. Bałkany są wspaniałe. Takim wozem to można szosować ;)

  4. dapo 25 sierpnia 2016 o 12:20

    Fajna wyprawa i jak widać wcale nie ąż tak droga.
    Pytania dwa:
    – koszty paliwa odnoszą się do PB czy do podtlenku? bo przy pb wychodzi że złota pali chyba tylko na 2 gary.
    – czy można dostać/kupić/zamówić taką „wlepkę” z prentkim a najlepiej to rameczki pod tablice rejestracyjną?

    1. Tommy 26 sierpnia 2016 o 07:38

      1. Oczywiście podtlenek ;) Pb nie zużyliśmy praktycznie w ogóle bo ze względu na temperatury złota dosłownie od razu przeskakiwała na gaz. Dla porównania lecący z nami w konwoju Mercedes GLK 220 CDi z podobnym obciążeniem przepalił ponad 650 zł (a LPG w Austrii czy na Słowenii i tak jest drogie i nie tak opłacalne w stosunku do ropy jak w PL – w przeciwnym wypadku dysproporcje były by jeszcze większe).

      2. Cały czas o tym myślę – mam gotowe projekty, po prostu brakuje mi czasu żeby dograć temat z drukarnią i wypuścić jakąś próbną serię. Ale spoko – we wrześniu planuję odrobić się z kilku ciążących mi tematów (m.in arancia) więc potem powinienem mieć już więcej czasu.

  5. maxx304 25 sierpnia 2016 o 17:29

    Generalnie to by się przydała cała linia produktowa, bo kubki też w ekstremalnie limitowanych wersjach wychodziły :) Świetne widoki, i wcale nie tak daleko od nas… Człowiek całe życie się uczy. Chyba się skuszę w przyszłym roku na wyjazd, dzięki za zajawkę Tommy.

    1. Tommy 26 sierpnia 2016 o 07:40

      Pracuję nad tym ;) A Słowenię szczerze polecam – naprawdę warto.

  6. Gocha 26 sierpnia 2016 o 11:09

    To jest kapitalne. Twoje wpisy zawsze mnie biorą pod włos i mam ochotę rzucać wszystko w cholerę i też jechać. Ale spokojnie, spokojnie. Jeszcze do urlopu troszeczkę zostało…

  7. Trevi Trevi 11 sierpnia 2017 o 09:58

    Super relacja! I tak jak ktoś wcześniej napisał – Zuch Dziewczyny! Ja sam pewnie nie dałbym rady – z wiekiem niestety obserwuję ponad-proporcjonalny wzrost lęku wysokości a raczej przed upadkiem i powolnym wyziewaniem ducha w zakrwawionym ciele.. także tego.. dzięki za super zdjęcia, bo chociaż dzięki nim mogłem przez chwilę być tam gdzie nigdy nie będę i zastanawiać się co bardziej przerażające.. wyprawa w górę czy w dół ;)
    Coupejka wbrew pozorom aż tak małego bagażnika nie ma. Zawsze był dla nas wystarczający. A jak nie jedzie się w czwórkę zawsze można położyć coś na siedzenia… Aha, zdjęcie z siatką z biedronki – Mistrz!

Pozostaw odpowiedź Łukasz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *