Praktycznie za każdym razem kiedy wybieram się trasę prowadzącą z centrum Straconki na położoną sporo wyżej przełęcz Przegibek kończy się to tak samo. Wybiegając z domu zawsze mówię sobie, że to tylko rekreacyjna przebieżka – wiecie, bez żadnego ciśnienia, bez pośpiechu, bez parcia na wynik… Ot taka sielanka z reklam butów do biegania.

Budzące się o poranku słońce, wszechobecna cisza, delikatna mgiełka sunąca po drodze… Tup, tup tup…

A jednak w niespełna dwa kwadranse później zamiast dreptać sobie radośnie i słuchać śpiewu ptaków, leżę w rowie gdzieś na szczycie przełęczy i w stanie przedzawałowym uśmiecham się tak koślawo, że wyglądam jakbym właśnie przechodził poważny wylew.

Bo udało mi się urwać 1,4 sekundy z dotychczasowego rekordu trasy, który to w niepokojąco podobnych okolicznościach ustanowiłem jakieś dwa miesiące wcześniej.

Też tak macie?

Nie wiem czy to prawda ale podobno to wszystko przez testosteron, który obok penisa, alkoholu i słów „no co Ty stary, nie dasz rady!” jest najważniejszym czynnikiem uruchamiającym to niebezpieczne momentami, męskie samozaparcie. Wielu rzeczy nie potrafię zrobić o tak – muszę po prostu zrobić je lepiej niż ostatnio i choć przeważnie efekt jest zupełnie odwrotny od zamierzonego to nigdy nie ustaję w staraniach.

Podobno to element naszej pokręconej, męskiej natury.

Spójrzcie sami – w dużym skrócie chodzi mi o to, że przez zdecydowaną większość czasu robimy wszystko, żeby znaleźć się w przestrzeni pełnej spokoju, komfortu i odprężenia. Jest to ten stan kiedy to czujemy się jakbyśmy siedzieli sobie właśnie na babcinej kanapie i popijając ciepłe kakao słuchali kawałków grupy Morcheeba. Stan ten może towarzyszyć nam wszędzie: w pracy, w samochodzie, podczas spaceru, nauki albo treningu.

Fotel ustawiamy wygodnie, wybieramy swoje ulubione dania czy seriale, obowiązki wykonujemy tak żeby ten kto je ocenia był po prostu zadowolony albo przynajmniej, zwyczajnie po naszemu się odpierdolił. Nic więcej.

Nie wysilamy się zbytnio by sprawdzić czy jest coś jeszcze za linią otaczającego nasze podwórko płotu.

Tu jest nam przecież dobrze! Cieplutko! Mięciutko!

Najprościej chyba pokazać to właśnie na przykładzie biegania – przez zdecydowaną większość czasu staramy się biegać takim tempem żebyśmy czuli się po prostu komfortowo. By nasz oddech był miarowy, nogi nie dawały oznak przemęczenia, a my mogli pokonywać tak praktycznie nieograniczone dystanse. Czasami ten błogostan pozwala tak się zapomnieć, że człowiek w zamyśleniu przebiegnie kilka kilometrów zanim się ocknie i zorientuje się jak daleko już dotarł.

Tak właśnie działamy przez zdecydowaną większość czasu.

Zachowujemy się tak, byśmy czuli się spokojni i pewni siebie.

Żebyśmy cały czas znajdowali się w strefie, w której w zupełności wystarczają nasza siła, możliwości, umiejętności czy wiedza.

Jeśli jednak zastanowicie się przez chwilę to zauważycie, że zbyt często przebywając w takim mentalnym „ogródku” macie raczej niewielkie szanse na zrobienie czegoś przełomowego. Nie rozwijacie się. Nie zdobywacie nowych szczytów. Nie poszerzacie horyzontów. Nie bijecie rekordów.

Nie próbujecie walczyć na noże i gołe klaty z gościem siedzącym w Waszej głowie i mówiącym Wam „Weź stary, lepiej odpuść. Po co ryzykować? Przecież nie musisz tak się spinać… Tak jest dobrze…”

Tę zasadę można przenieść na absolutnie wszystkie dziedziny życia. Pomyślcie chociażby o wybieraniu filmu na sobotni wieczór. Jeśli do tej pory skupialiście się wyłącznie na tytułach, które traktują o urządzających imprezy nastolatkach, których później ktoś morduje za pomocą jakiegoś tępego narzędzia to najprawdopodobniej nie sięgniecie po filmy historyczne albo obyczajowe. Znajdują się one poza Waszym „kręgiem bezpieczeństwa”. Nie wiecie czy się Wam spodobają czy nie więc asekuracyjnie sięgacie po sprawdzone gatunki bo tak jest po prostu wygodniej.

A może to właśnie w kategoriach, których tak asekuracyjnie unikacie czają się produkcje mogące odmienić Wasz sposób postrzegania świata?

Gotowanie – sprawdzony schabowy i ziemniaki zamiast eksperymentalnego dania z kuchni indyjskiej? Praca i powtarzalny do bólu sposób zamiast nieszablonowego spojrzenia, które może okazać się innowacyjne ale też zbyt wymagające?

Ten cały komfort i bezpieczeństwo to niezły kanał co nie?

Cały problem polega na tym, że w chwili kiedy wykraczamy poza nasze „standardowe” granice, czujemy się zagrożeni. Niepewność czy uda nam się zrobić to co zamierzamy, towarzyszący temu stres, wysiłek i zmęczenie, możliwe konsekwencje. To nie jest najlepsza reklama mająca zachęcić nas do przeskoczenia przez płot.

Stawka bywa bowiem bardzo wysoka ale nie powinniśmy zapominać o czekających nas za te wyrzeczenia nagrodach.

Kiedy leżałem w tym rowie na szczycie przełęczy łapczywie łapiąc kolejne hausty świeżego, chłodnego powietrza czułem ból. Bolały mnie nogi, bolały mnie ramiona, a nawet brzuch. Mózg chciał mi eksplodować i jestem pewien, że ochroniły go przed tym wyłącznie jego niewielkie rozmiary.

Pomyślałem sobie wtedy, że zamiast umierać teraz na poboczu zapomnianej przez boga drogi mogłem po prostu siedzieć sobie w moim ulubionym fotelu i grać w gry. Albo chociaż biec trochę wolniej mając gdzieś uciekające na stoperze sekundy.

Kiedy jednak podniosłem się i spojrzałem na rozciągający się przede mną widok, uświadomiłem sobie, że jestem tu tylko i wyłącznie dzięki własnej determinacji. Że żaden fotel i pad od Xboxa nie dałby mi tyle satysfakcji co świadomość, że znów skopałem tyłek swoim słabościom.

Naprawdę warto czasem przeskoczyć ten cholerny płot.

Nawet udział w akcji #postępyRobię, o której jest ostatnio sporo na prentkim to dla mnie tego rodzaju pozadziałkowym wyzwaniem. Zobaczcie sami – dostałem kamerę, której nawet nie potrafię załączyć, wytyczne, których nie rozumiem i czas, którego nie mam po to, żebym zrobił coś, czego nie potrafię.

Brzmi beznadziejnie?

Wręcz przeciwnie – brzmi cholernie zachęcająco!

Nie dość, że mogę spróbować zrobić na własną rękę coś z czym nie miałem dotąd żadnej styczności, to przy okazji czeka mnie tu rywalizacja z innymi blogerami! Wyobrażacie sobie lepszy bonus od losu (no może poza darmowym Lamborghini albo nocą ze Scarlett Johansson)?

Oczywiście istnieje opcja, że nie rady ale w końcu jestem mężczyzną.

My zawsze dajemy radę.

5 Komentarzy

  1. Mikołaj 20 sierpnia 2014 o 14:52

    Bardzo dobry wpis. Sam uwielbiam uczucie, gdy gnam po Ambitnym Odcinku Testowym ( jak nazywam pewne miejsce w którym to kończy się rozsądek, a zaczyna się walka o życie na kazdym zakręcie. ) Ale nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy tego nie robili. Nie moglibyśmy się nazywać mężczyznami w takim rozumieniu jak nasza pasja definiuje.
    Uwielbiam to uczucie, gdy muszę się maksymalnie skupić i wyciszyć poszukując oczyma wejścia w kolejny zakręt. Rozsądek? Jaaaki rozsądek. Gdy się zacznie to nie ma już go wiele.

    1. Tommy 21 sierpnia 2014 o 07:19

      Ja jestem baaardzo rozsądnym człowiekiem (to moje oficjalne stanowisko – zawsze tak mówię kiedy Iza pyta skąd się wzięła ta dziura w suficie czy coś w ten deseń) ;}

  2. Erwin1981 21 sierpnia 2014 o 22:14

    Tommy, fragment z mózgiem i jego niewielkimi rozmiarami wymiata :)) Od myślenia podobno głowa boli;) Jak się skacze z wysokiego klifu i przed skokiem zaczynasz się zastanawiać, najprawdopodobniej nic z tego nie będzie :) Dzikość Serca…

    1. Tommy 22 sierpnia 2014 o 07:21

      Dlatego właśnie cieszę się, że matka natura wyposażyła mnie jedynie w śladowe ilości inteligencji i zdrowego rozsądku ;} Choćbym i chciał to za dużo się nie pozastanawiam ; D

  3. oriflame 29 sierpnia 2014 o 18:36

    Koniec asekuracji, sięgam po nowe być może lepsze…

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *