Po pierwsze muszę stwierdzić, że jeżdżenie otwartym kabrioletem w połowie grudnia nie jest najlepszym pomysłem (no chyba, że ktoś lubi jak zamarzają mu gile w nosie). Co więcej, nie polecam Wam również wożenia na tylnej kanapie prawie dwu i pół metrowej, żywej choinki.

W doniczce.

Szczególnie kiedy na fotelu pasażera do muzyki reggae tańczy przebrany za mikołaja niezrównoważony psychicznie gość zaczepiający co chwila spacerujące chodnikiem emerytki.

Nie najlepszym pomysłem jest również wykonywanie ewolucji na deskorolce – szczególnie kiedy o jeździe na deskorolce wiecie tyle co o PKB Ekwadoru, a w dodatku Wasza polisa ubezpieczeniowa gratyfikuje wyłącznie zejście na zawał. Nie mówcie też, że kucyki pony są do bani. Szczególnie w obecności zorganizowanej grupy odzianych w róż dziewczynek. To może skończyć się na serio bardzo, bardzo źle.

W dużym skrócie – tak wyglądała akcja z organizacją choinki dla naszych maluchów z placówki przy ulicy pocztowej.

Pełna relacja pojawi się wkrótce jak tylko odzyskam głos i czucie w kończynach (pisanie za pomocą łokci jest wykonalne, aczkolwiek mało komfortowe).

Teraz jednak pozwólcie, że powiem Wam parę słów o samej wesołej ferajnie, która zamieszkuje ten kolorowy dom. Bo widzicie zaglądamy tam już nie pierwszy raz, a mimo to, za każdym razem jestem zaszokowany tym jak fajne są to maluchy. Z większością ekipy znamy się już po imieniu (w wierzcie mi – nie jest łatwo zapamiętać tylu imion kiedy wokół panuje istny młyn i każdy zmienia swoje miejsce średnio co 2 sekundy), a mimo to za każdym razem poznajemy się na nowo.

Co więcej, kiedy wnosząc choinkę zobaczyłem jak dziewczynki ucieszyły się na nasz widok, od razu ugięły mi się kolana.

Bo wierzcie mi – możecie być największymi twardzielami pod słońcem. Możecie na śniadanie jeść gwoździe i popijać je benzyną ale kiedy uśmiechnie się do Was taka mała księżniczka, rozpłyniecie się jak tabliczka czekolady w upalny dzień.

Ja się rozpłynąłem.

Kiedy wspólnie z moją nową koleżanką Dominiką zaczęliśmy ozdabiać uśmiechami wypieczone przez Izę pierniki, poczułem się tak jakbym znów miał te osiem lat. Zupełnie zapomniałem o wszystkich problemach i obowiązujących nas zasadach narzuconych przez sidła dorosłości. Przez te kilka godzin znów byłem dzieckiem i wierzcie mi – czułem się z tym doskonale.

Tak więc bawiliśmy się w samoloty, przygotowywaliśmy stroje wojowników ninja i urządziliśmy zapasy na dywanie, w których pomimo moich sporych rozmiarów i przewagi siłowej poniosłem sromotną klęskę.

Dzieciaki rozłożyły mnie na łopatki w ciągu kilku sekund. Dostałem też stylowy szal zrobiony z kolorowej bibuły – poległ on niestety podczas odpierania ataku pirackiego okrętu dowodzonego przez samego ironmana.

To był naprawdę wspaniały dzień i wierzcie mi – chwila, w której musieliśmy zebrać się i wrócić do swoich domów była jednym z najsmutniejszych momentów jakie pamiętam. Dzieciaki nie chciały nas wypuścić, a kiedy uświadomiły sobie, że naprawdę musimy już iść, omal się nie popłakały. Ja zresztą też…

Kiedy na dokładkę pomyślałem sobie, że pojadę zaraz do pachnącego wypiekami domu, w którym czeka na mnie Iza i moja rodzina poczułem się jeszcze gorzej.

Tak bardzo chciałem zatrzymać przy sobie te dzieciaki, że niewiele brakło, a adoptowałbym połowę placówki nie wyłączając nawet pani kucharki. Chciałbym zabrać ich wszystkich ze sobą i poświęcić im tyle uwagi i serca ile tylko bym zdołał.

W takich momentach człowiek naprawdę zaczyna doceniać to, jak wiele dostał od losu. Może wydawać się Wam, że macie za mało pieniędzy, a Wasze mieszkanie jest zbyt ciasne. Możecie narzekać na swojego szefa, rząd i nędzną pogodę. Możecie nie lubić większości programów w TV, sąsiada albo zwyczajnie użalać się nad tym dokąd zmierza ten świat. Jeśli jednak macie rodzinę, to wierzcie mi, że macie wszystko.

Naprawdę nawet nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo chciałbym zabrać ze sobą wszystkie te dzieciaki.

Wiem, że na to zasługują i kiedy pomyślę sobie jak cholernie niesprawiedliwe jest życie narasta we mnie złość. Złość na to, że tak fajni mali ludzie muszą spędzać ten okres życia bez rodziców, ani nikogo kto byłby przy nich bez względu na wszystko.

Wyobrażacie sobie ile siły to od nich wymaga?

Dlatego kiedy dziś zasiądziecie wspólnie do wigilijnego stołu, pomyślcie przez chwilę nad tym jak cholerne macie szczęście. Jak wiele znaczy rodzina i świadomość, że jest ktoś, kto zawsze będzie stał u Waszego boku.

Wesołych, rodzinnych świąt moi przyjaciele.

8 Komentarzy

  1. Bio 24 grudnia 2013 o 11:18

    Mam nadzieję, że mały Filip dzielnie zastąpi mnie w roli Iron-Mana ;)

    1. Tommy 24 grudnia 2013 o 11:20

      Bitwę morsko-dywanową wygrał więc chyba da radę;}

      1. Bio 24 grudnia 2013 o 13:26

        a ja mam argument, żeby szukać nowej maski na kolejny wypad – Optimusa Prime :D

  2. antares 24 grudnia 2013 o 12:57

    Rodzina to nie tylko dwoje osobników będących dawcami materiału gnetycznego+ potomstwo. To wzajemne relacje, atmosfera, ciepło i właśnie świadomość że ktoś jest zawsze u naszego boku. Istnieje szansa że te dzieciaki które dostały na tak wczesnym etapie życia w kość będą potrafiły bardziej docenić to co mają, stworzyć sobie jakąś sensowną definicję szczęscia do którego będą dążyć i same bedą tworzyć w przyszłości udane rodziny , w odróżnieniu od mających kupę hajsu i dwoje nijakich emocjonalnie rodziców w domu. Tego im życzę. A poza tym Wesołych Świąt dla wszystkich !

  3. Dawid 24 grudnia 2013 o 14:06

    Nic dodac ,nic ujac tylko cieszyc sie z tego co mamy Amen .WESOLYCH SWIAT

  4. Regis 24 grudnia 2013 o 16:37

    Dobra, wyjdę na mięczaka ale pięknie to ująłeś, aż łza popłynęła po ostatnich przeżyciach… Wesołych i ZDROWYCH świąt życzę :)

  5. maxx304 27 grudnia 2013 o 16:24

    Masz rację, Tommy.
    Wesołych Świąt, przyjacielu.
    Wesołych Świąt, dzieciaki.
     

  6. Damian 28 grudnia 2013 o 17:09

    dobrze wiedzieć, że są jeszcze ludzie, którzy robią takie wspaniałe rzeczy:)

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *