O tym, że planuję postawić sobie nieco większy garaż już wiecie. Ostatnio jednak chodzi mi po głowie kolejny głupi pomysł – wymyśliłem sobie żeby zbudować na jego tyłach coś w rodzaju niewielkiego placu treningowego.

Chodzi mi o ogrodową mini-siłownię umieszczoną na otoczonym trawnikiem podeście, na którym znalazło by się kilka drążków do podciągania, skos do wykonywania brzuszków, strefa do zabawy ze sztangą, wieszak na duży worek bokserski oraz szafka na pierdoły takie jak ciężarki, piwo, brzeszczot do drewna czy skakanka. Chciałbym też niewielką ściankę wspinaczkową ale to zostawiam sobie na później.

Przewidziałem za to zewnętrzne głośniki połączone z garażowym systemem audio i przenośną lodówkę.

Dzięki takiej miejscówce mógłbym urządzać sobie treningi na świeżym powietrzu – pomyślcie jakie to genialne zamienić nudny trening w klaustrofobicznej siłowni na wysiłkowy sprint w otoczeniu zieleni, śpiewających ptaków i słońca. To byłby naprawdę motywujący i ładujący baterie wycisk. Wydaje mi się również, że to może być bardziej męczące niż wieszanie firanek.

Bo widzicie, ponieważ niedawno kostucha przesunęła kolejny czarny koralik na moim życiowym liczydle, poczułem się jeszcze bardziej zdeterminowany do tego by zadbać o swoją kondycję, siłę i szeroko rozumianą sprawność umysłową. Ponieważ magiczna trzydziestka jest już tuż tuż, chciałbym przygotować się do niej jak najlepiej.

Dodatkowo pcha mnie ku temu depresja w jaką wpadłem w chwili kiedy uświadomiłem sobie ile przez ostatnie dni wepchnąłem w siebie ciasta. I, że pomimo usilnych starań nie byłem w stanie przypomnieć sobie jak nazywał się szeryf z kultowego „Mistrz kierownicy ucieka”.

Dorosłość na serio jest do bani. Kiedy jeszcze byłem w wieku, w którym niezwykle absorbowało mnie zaglądanie pod spódniczki koleżanek z klasy, wszyscy reklamowali dorosłość jako przyszłość znacznie ciekawszą. Lepszą.

„Jak będziesz dorosły to będziesz mógł pić sobie piwo”.

„Jak będziesz dorosły to będziesz sobie wracał o której będziesz chciał”

„Jak będziesz dorosły to będziesz mógł podrywać cycate dziewczyny”

i moje ulubione:

„Jak będziesz dorosły to będziesz miał swój samochód i będzesz sobie jeździł gdzie będziesz chciał”.

Teraz jednak kiedy, mój przebieg wynosi już 27 wiosen dochodzę do wniosku, że dorośli zwyczajnie zrobili mnie wtedy w balona. To jawny wał i niezgodność towaru z umową, że tak powiem. Po pierwsze wtedy nikt nie mówił mi, że jak już będę dorosły to będę musiał sam organizować sobie jedzenie.

To może wydawać się głupie ale są takie dni kiedy zrobienie sobie kanapki z keczupem można uznać za akt heroizmu. Kiedyś przez kilka dni żywiłem się wyłącznie serem topionym i musztardą bo były to jedyne rzeczy w mojej lodówce, które nadawały się do bezpośredniego spożycia.

Kiedy byłem mały nikt nie mówił mi, że w dorosłym świecie nie będzie zaczarowanych kanapek i gorącej herbaty pojawiających się w tajemniczych okolicznościach właśnie wtedy gdy uświadomię sobie, że jestem trochę głodny. Wtedy wszystko co wedle zapewnień rodziców miało „odblokować” się w dorosłym życiu posiadało promile i ogromne ilości absolutnie niezdrowych kalorii.

Piwo, wino, cheeseburgery, hot dogi, frytki…

Frytki na śniadanie, obiad i kolację – tak to miało wyglądać.

O ironio, przypomniałem sobie o tym w chwili kiedy w stanie śpiączki głodowej siedziałem na podłodze i próbowałem ugryźć znalezioną w czeluściach chlebownika bułkę pochodzącą chyba jeszcze z ery przed Chrystusem.

Poza tym pomyślcie sami – dorosłość to praca, rachunki, gotowanie, sprzątanie, ubezpieczenie OC, zakupy, ignorowanie ludzi próbujących sprzedać Wam kredyt hipoteczny i pralkę na abonament, odpowiadanie za własne czyny, brak kieszonkowego, powstrzymywanie się od zabójstwa za każdym razem kiedy co 5 minut ktoś pyta kiedy w końcu zmajstrujecie sobie jakiegoś dzidziusia, wieczne zmęczenie, odpowiedzialność, mniejsza odporność na działanie alkoholu, wkurwienie na śnieg i konieczność używania maszynki do golenia.

Nawet kreskówki ze Strusiem Pędziwiatrem nie cieszą już tak jak kiedyś.

Dorosłość jest przereklamowana.

Piotruś Pan, choć jak ostatnia ciota nosił zielone getry i zabawiał się z bandą mieszkających na statku pedofilów, dobrze wiedział co robi. Ostrzegał nas przed dorastaniem. Z resztą, wystarczyło zobaczyć jak z energicznego, latającego przystojniaka pewnego dnia zmienił się w Robina Williamsa. Teraz jednak, kiedy już przebrnąłem przez etap szoku pourazowego spowodowanego zderzeniem z byciem dorosłym, zaczynam dostrzegać w tym także pewne zalety. Po pierwsze, w przeciwieństwie do okresu dzieciństwa, dziś moja „moc sprawcza” jest znacznie większa. Kiedyś w najlepszym wypadku mogłem płakać i tupać moimi koślawymi nogami w nadziei, że ktoś zlituje się nade mną i zrobi to czego chciałem.

W sumie to pewnie mogłoby być całkiem skutecznie gdyby nie fakt, że byłem strasznie brzydkim dzieckiem.

Dziś na szczęście mogę po prostu nakreślić sobie plan działania, a potem krok po kroku konsekwentnie realizować swoje cele.

Gdybym będąc dzieckiem zapragnął wysłać kota sąsiada na orbitę okołoziemską za pomocą rakiety zbudowanej z pudła petard, stolika i dwulitrowego termosu, mógłbym co najwyżej rzucić w niego podkradzionym starszemu bratu korsarzem i liczyć na to, że podskoczy dostatecznie wysoko.

A teraz mam allegro, bajerancką kartę płatniczą, a do tego wiem jak posługiwać się spawarką w sposób, który nie pozbawi mnie oczu i jakiejś kończyny.

Kot sąsiada powinien w tej chwili trenować sikanie do butelki, bo wydaje mi się, że za niedługo ta umiejętność może być mu bardzo przydatna.

Poza tym mam własny samochód i sam wybieram ciuchy, które chcę kupić (wierzcie mi, że gdybyście zobaczyli mnie w pierwszej klasie podstawówki to od razu zaczęlibyście wysyłać SMSy na fundację polsat). Mam też stertę książek, na które jako dziecko nawet bym nie spojrzał i ekspres do kawy, który doceniam dziś jak nigdy dotąd.

Jak ja mogłem żyć bez kawy?

Choć bardzo mi tęskno za czasami, w których spędzałem dnie na przewracaniu się na rowerze i bieganiu za piłką, której i tak nie byłem w stanie kopnąć prosto, coraz bardziej doceniam to, co daje mi szeroko rozumiana dorosłość. Bo tak naprawdę dzieciństwo to nie sztywne ramy czasowe, które musimy opuścić.

Dzieciństwo to stan umysłu.

8 Komentarzy

  1. ffresh 31 grudnia 2013 o 00:12

    Łał, bardzo fajny wpis. Początkowo myślałem, że wiem jak się zakończy, jednak końcówka jest na prawdę ciekawa. Zmuszasz do refleksji. Dzięki :)

  2. Ronnie 31 grudnia 2013 o 08:44

    Szeryf Biuford ti Dżastis z Texasu :D Tego się nie zapomina ;) A pisze się to chyba tak -> Buford T. Justice (jak się pomyliłem to wróć do pisowni po naszemu ;)

  3. maxx304 31 grudnia 2013 o 12:12

    Po raz kolejny z Tobą się zgadzam (wyjdź za mnie – z nikim się tyle razy w życiu nie zgadzałem, nawet z Żoną! ;) ). Dzieciństwo jest w nas. I ten koktajl z szaleństwa dziecięcego, przyprawiony odrobiną dorosłości, może dać nieoczekiwane, zaebiste rezultaty. A że nazywają Cię niepoważnym/idiotą (niepotrzebne skreślić)? Cóż… Ci, na ktrych będzie nam zależało, co najwyżej uśmiechną się i stwierdzą "znowu coś wymyślił". A Ci, na których nam nie zależy… no właśnie. Nie ma się co nimi przejmować.
    Wszystkiego dobrego w nowym roku, dla Ciebie Tommy, oraz dla wszystkich czytających! Mamy tu niezłe kółko różańcowe/wzajemnej adoracji :) Trzymajcie się ciepło.

    PS. Tommy, nie pourywaj sobie rąk petardami, bo jak już sam wspomniałeś, pisanie łokciami jest męczące :)

    1. Tommy 31 grudnia 2013 o 12:25

      Spoko, będę odpalał z zębów (z twarzą to już mi się chyba gorzej nie zrobi)

  4. TurboDymoMan 1 stycznia 2014 o 21:48

    uciekaj przed trzydziestką, uciekaj "Młody":) 10 lat temu też próbowałem i kicha…

    a teraz:

    włosy zaczynają człowiekowi wyrastać w coraz dziwniejszych miejscach,

    z brzuchem nie było problemu, starczyło mniej jeść. Teraz bieganie, pływanie + czasami siłownia wcale nie wpływają na lepszą rzeżbę (jak byłem na studiach efekt był natychmiasatowy). Teraz wysiłek większy a zapobiega tylko wylaniu sie bebzola znad paska… koloryfer pojawić się za nic nie chce… 

    imprezy nie ciągną. Znaczy człowiek chciałby niekiedy wyjśc na miasto na clubbing… ale po chwili patrz za okno, tam ciemno, do miasta z 5km tramwajem albo taxi… człowiek patrzy jeszcze raz na tv i mówi sobię: "e tam, w domu też dobrze, i piwko mam w lodówce…":)

    człowiek jeździ słabym sedanem w dieslu i troszkę żałuje, że nie kupił sobie BMW xdrive z mocnym motorem…. w końcu auto można przestać spłacać przed sześćdziesiątką:),

    cyferki na małym smartfonie robię się jakieś nieczytelne.. i człowiek kupuje coraz większe sprzęty,

    nawet do kona się wyjść nie chce i człowiek dziękuje w duszy takim stronom jak http://www.chomikuj.pl :)

    ..i z wyższością się patrzy na tych 27dmio letnich "gówniarzy" w pełnoletnich BMW:)

  5. wlowik 3 stycznia 2014 o 21:52

    Tommy, nie przejmuj się, jeszcze drugie tyle i będziesz śmiało mógł wywalać się na rowerku, zaglądać pod spódniczki i nosić badziewiaste łachy z ciucholandu. I nawet gęba w lustrze nie będzie Cię już straszyć. Wiem, bo tyle mam.

    Dlaczego ?  Rowerek zardzewiał i nie zauważyłem. Spódniczki wnuczek kryją pieluchę, a pielucha… wiadomo CO. Czasem trzeba zajrzeć. Co kogo obchodzą moje łachy. Bez okularów nawet lustro ciężko znaleźć. W dodatku nawet uwag o sobie nie słyszę, bo od V8 słuch osłabł…

  6. Adam 3 stycznia 2014 o 23:39

    Ten stan umysłu….

    Przypomniało mi się jak kiedyś tankowałem "czerwonej" za 5zł do Ogara i objeżdżałem wieś 10 razy do okoła z bananem na twarzy w sierpniowe, duszne popołudnia.

    Tylko na ogarze można było się odświerzyć, lekki wiatr unosił nutę miksolu, którym powoli zaczynała pachnieć moja koszula.

     

  7. Leniwiec Gniewomir 23 stycznia 2014 o 16:45

    W byciu dorosłym (już od ładnych 17 lat) najbardziej brakuje mi dziecięcej fantazji, gdzie każda nie do końca oswojona jeszcze rzecz czy miejsce były niemalże magiczne. No i oczywiście jakiejś tam beztroski, choć tak do końca bestroski to nie byłem nigdy.

    A teraz?

    Mam wspaniałą Kobietę, samochód (stary i tani, ale takie auta lubię, więc jest ok), wybieram własne ubrania (a w zasadzie wybieram co mogę kiedyś kupić gdy po zapłaceniu rachunków z pensji zostanie więcej niż 15 złotych) i tak samo, jak Ty, mogę sam dążyć do realizacji swoich celi. Tzn. zamiast płakać i tupać nogami mogę po prostu nakreślić sobie plan działania, a potem krok po kroku konsekwentnie ponosić kolejne porażki.

    Życie, Panie szanowny.

    Ale nie, nie jest źle. Jest własny dach nad głową, są cztery kółka no i jest Wybranka. Naprawdę jest dobrze. Tylko tych szalonych marzeń i wizji czasem brak.

Pozostaw odpowiedź ffresh Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *