Ostatnio zdałem sobie sprawę z faktu, iż jestem osobą poważnie uzależnioną.

Nie chodzi tu jednak o papierosy, alkohol, heroinę, kawę, unikanie stawania na łączeniach płyt chodnikowych, internet, muzykę Enya, czekoladę, serię Dragon Ball, folię bombelkową, filmy Quentina Tarantino, strzelanie palcami, śpiewanie pod prysznicem, gofry z bakaliami, dźwięk pracującej grzechotki ½ cala, rodzynki, pstrykanie długopisem albo też niezwykle modne ostatnimi czasy tabletki na kaszel (aż dziwne, że przy obecnej sytuacji finansowej minister finansów nie obciążył ich jeszcze akcyzą). Nie mam również na myśli siedzenia w garażu czy też macania zadków samochodów, o którym pewnie sobie w tej chwili pomyśleliście.

I nie – nie chodzi o przypadłość Hanka Moody’ego z Californication.

Bo widzicie, wszystko wskazuje na to, że jestem uzależniony od przemęczenia.

I choć zakrawa to wręcz na science fiction to mam na to niezbite dowody (czy mi się wydaje, czy zabrzmiałem teraz jak Macierewicz?)

W każdym bądź razie tak – po serii wnikliwych analiz i badań polegających głównie na zapychaniu się burgerami i oglądaniu na kanapie pierwszego sezonu Dragon Ball’a doszedłem do wniosku, że mój organizm przypomina akumulator ładowany niezdrowym żarciem, zdjęciami obniżonych muscle carów, starymi kreskówkami i sokami Pysio o smaku bananowo-malinowym. Co istotne – ładuje się on w dość szybkim tempie i jeśli się zapełni to nie mogąca pomieścić się w nim energia zaczyna robić się niebezpieczna.

To trochę jak Fukushima tyle, że napędzana wołowiną i owocami.

Co prawda w przeciwieństwie do tego reaktora mam całkiem niezły zawór upustowy ale zapewniam Was, że jego częste używanie zdecydowanie nie jest zbyt dobrym pomysłem.

Straty w środowisku mogłoby być równie wielkie.

I teraz tak – ponieważ podczas wymiany skrzyni biegów w moim kabriolecie popsułem sobie trochę lewe przedramię (to powinno wyjaśnić Wam wspomniane pierdzenie w kanapę), chcąc nie chcąc musiałem zrezygnować na pewien czas z treningów na siłowni oraz wyjmowania z samochodu różnych ciężkich rzeczy (czyli innymi słowy z około 80% rzeczy, które do tej pory robiłem). Byłem tak zdołowany, że aby się dowartościować zacząłem czytać sobie pozytywne komentarze na allegro.

I zapewniam Was – nawet ten idiota jadący przed Wami z prędkością schodzącego paznokcia był znacznie mniej irytujący niż ja. Boże, ależ ja musiałem być wkurwiający…

Sam fakt, że nie mieszkam za karę w garażu powinien uświadomić Wam jak wyrozumiałą istotką jest Iza.

To moje struganie buca miało jednak i swoje dobre strony – świadomość jak nerwowy i wredny robię się kiedy nie mogę nic popsuć sprawiła, że zacząłem poważniej podchodzić do mojej szlifierki kątowej. Doszedłem do wniosku, że gdybym przypadkiem uciął nią sobie jakąś rękę albo dwie, bez wątpienia z powodu braku zajęć i przeładowania reaktora stałbym się bardzo ale to bardzo psychopatycznym mordercą.

Co prawda raczej nie nożownikiem (ciężko byłoby równocześnie biegać i dźgać) ale mógłbym zostać takim dajmy na to, boa gwałcicielem. Dusicielem…

Teraz jednak dochodzę już do siebie i powoli zabieram się do pracy nad nowym planem treningowym i moją wesołą, czterokołową gromadką. Po pierwsze – znacznie zwiększyłem intensywność treningów. Teraz trzy razy w tygodniu przerzucam spore ilości żelastwa, a dodatkowo w dni wolne od kreatywnego złomiarstwa biegam po górach lub przez godzinę miotam się na orbitreku.

Efektem są urwane trzy kilogramy i wzrost siły o dobre kilka tysięcy jednostek.

(zamarzyły mi się też takie fajne fikuśne wcięcia po bokach dolnych partii brzucha – to obecnie główny cel treningowy).

Wracając jednak do czterech kółek – obecnie jestem już na finiszu jeśli chodzi o kompletowanie części potrzebnych mi do swapa w BMW. W międzyczasie zająłem się też paroma drobiazgami w Ibizie i przygotowałem do lakierowania części do mojej Fiesty:

Na dniach czeka mnie więc lakierowanie oraz wstawienie przygotowanych części na pokład. Korzystając z ładnej pogody wspólnie z Izą zajęliśmy się ogródkiem – tak więc po kilku dniach kopania i sadzenia, miejsce trawnika zajęło coś takiego:

Pozostało już tyko zamówić korę i czekać aż z kilku małych krzaczków zrodzi się mała dżungla.

W końcu zająłem się też ustawieniem zawieszenia w cabrio:

Mam nadzieję, że wyjaśni Wam to trochę ostatni pomór na prentkim – na szczęście powoli dochodzę do siebie.

I zapewniam Was, że mam jeszcze więcej poronionych pomysłów niż zwykle…

11 Komentarzy

  1. yerzoll 12 września 2013 o 20:50

    Byłem przekonany, że masz 2x e36 i Escorta, a dziś się dowiaduję że jeszcze Ibizę i Fiestę :O Co to za cuda i do czego służą?

  2. maxx304 12 września 2013 o 20:59

    yerzoll – Ibiza to małe dzielne toczydełko, które będzie jeździć jeszcze 100 lat, aż mu koła odpadną, a Ibiza to auto Izy, tak nudne, że Tommy pewnie nie umie o nim nic więcej powiedzieć, ponadto że jest i ma gówniane wspomaganie kierownicy :)

    To mówiłem ja, Jarząbek.
     

    1. maxx304 12 września 2013 o 20:59

      Oczywiście pierwsze auto to Fiesta, a nie Ibiza (Tommy, dodaj jakieś edytowanie postów!)

  3. Szczypior 12 września 2013 o 23:43

    Spoko, Tommy, u mnie jest zastój od pięciu miesięcy. Ale dorwałem tłok z jakiegoś Opla, więc coś na nim popełnię, no i te nieszczęsne żarówki dalej leżą na półce… 

  4. Pan Jan 13 września 2013 o 11:01

    Tommy, Escort stoi konkretnie! :D

    1. Tommy 16 września 2013 o 13:30

      Jakie stoi?!

      Zapier***** ! ;}

  5. arek 13 września 2013 o 21:57

    Te Prentki, ale z Ciebie obszarnik! Trawnik masz super… 

  6. Krz 14 września 2013 o 19:43

    Hmm tak sobie myślę, ze może warto by rozważyć wprowadzenie jakichś zasad BHP w związku z ostatnimi kontuzjami? Lubię czytać prentkiego a jak sobie utniesz to i owo to blog może na tym mocno ucierpieć ;)

  7. rebel 18 września 2013 o 10:30

    No, Tommy, Kalifornia pełną gębą. Na podjeździe mechaniczne królestwo, a w 'back yard' trawnik jak na stadionie. Pogratulować! :)

    1. Tommy 18 września 2013 o 10:53

      Stary, ten trawnik to dwa lata mojego życia:}

      Wcześniej był tam sad, skład drewna, magazyn złomu, wzgórza i doliny… Samo wysprzątanie parceli i wyrwanie starych drzew, fundamentów i korzeni zajęło mi ponad 4 miesiące…

      Że o mieleniu ziemi, równaniu (przewiozłem dobre kilkaset taczek ziemi), zbieraniu kamieni czy 2 miesiącach podlewania zasianej trawy nie wspomnę… ;}

      Wczoraj wieczorem korzystając z okazji zbudowałem sobie jeszcze ławkę, którą ustawię wśród nowo zasadzonych roślinek :3

  8. Leniwiec Gniewomir 27 września 2013 o 12:40

    Nawet nie ogarniesz tego, jak Ci zazdraszczam. Od lat przedszkolnych mój poziom energii oscyluje w okolicach zera, ciągle świeci mi się rezerwa a i nagłe przerwy w zasilaniu się zdarzały (raz na ulicy – na szczeście na chodniku i nie za kierownicą). Próby zaradzenia sytuacji były równie liczne co nieskuteczne, zaś kilka prostych badań wykazało, żem zdrów, w co zresztą wierzę i z czego jestem rad. Ale co z tą energią? Fabrycznie za słabe baterie czy jak?…

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *