Jak już zapewne wiecie, jestem typowym mężczyzną ze słabością do barw Martini Racing, mnóstwem walających się po domu narzędzi i parą ulubionych, wytartych dżinsów, które najchętniej zakładałbym na każdą możliwą okazję – od ślubu, poprzez tajną misję szpiegowską w Libanie, aż po wizytę w pobliskim sklepie budowlanym mającą na celu zakup betoniarki.

Bo nie wiedzieć czemu zawsze chciałem kupić sobie betoniarkę.

Co więcej – jak każdy typowy mężczyzna lubię filmy ze Scarlett Johansson, w odtwarzaczu w BMW od pięciu lat wożę tę samą płytę (muzyka do filmu „What Woman Want” gdyby ktoś bardzo chciał wiedzieć), a rutynowa wizyta w toalecie zajmuje mi zwykle ponad pół godziny.

Bo czytam tam książkę o eksplodujących łodziach motorowych i harataniu bardzo złych ludzi z karata po ryju (cycki i śmigłowce bojowe też są jakby ktoś pytał).

I teraz tak.

Jak to zwykle bywa, sporą część dnia zajmują mi szeroko pojęte „codzienne obowiązki”. Praca, zakupy, naprzemienne otwieranie i zamykanie bramy wjazdowej, koszenie trawnika i takie tam inne pierdoły. Naturalnie jest też sporo innych spraw, o konieczności robienia których nikt mnie nie uprzedził kiedy to jako dzieciak mówiłem głośno, że „chciałbym być już dorosły”.

Teraz już wiem, że mówiłem to w stanie daleko posuniętej niepoczytalności.

Chodzi o to, że gdybym wtedy zdawał sobie sprawę z tego, że będąc dorosłym trzeba płacić podatki, ścielić łóżko i samemu robić sobie kanapki z szynką to za cholerę bym się w ten syf nie pakował.

A, że prędzej samodzielnie przegryzę sobie tętnicę udową i wykrwawię się na śmierć, niż z własnej woli założę na tyłek zielone getry, nie ma szans na to żebym został współczesnym Piotrusiem Panem i porzucił dorosłe życie uciekając w objęcia zaawansowanej schizofrenii i twardych narkotyków.

Wygląda więc na to, że na powrót do dzieciństwa nie mam już szans.

Do czego jednak zmierzam – widzicie, w tym moim „typowym dniu” znajduje się zwykle nieco wolnego czasu, który mogę przeznaczyć na swoje własne głupie pomysły, aktywności i różne zajęcia (też w większości wypadków głupie ale mniejsza o to). Co prawda zwykle, gdy dochodzę do momentu, w którym mam wolne, jestem już konkretnie zmęczony, ale o ile nie siedzę akurat w toalecie to i tak zawsze staram się przeznaczyć ten wolny czas na zrobienie czegoś w mojej ocenie konstruktywnego.

Czegokolwiek.

Efekt jest taki, że jestem w ruchu przez jakieś 15,5 godziny na dobę (byłoby 16 ale odliczyłem toaletę), a i tak jestem mniej zmęczony niż wtedy kiedy z powodu choroby czy innego święta część wolnego czasu poświęcam na siedzenie na kanapie i oglądanie po raz czternasty tej samej powtórki „Poturbowanych”.

Albo haratanie w Forzę na xboksie.

W sumie przyznajcie sami, że to ciekawe. Z jednej strony czuję to ciążące na moich barkach fizyczne zmęczenie, które sam sobie funduję, a z drugiej – gdyby nie ono to dość szybko zamieniłbym się amebę o poziomie chęci do działania porównywalnym do urzędnika skarbówki, któremu do emerytury zostało jeszcze pół roku. Serio – wystarczy, że nie robię nic przez dzień lub dwa i od razu czuję się tak, jakbym ostatnie pół roku spędził w stanie śpiączki farmakologicznej, a teraz musiał na nowo nawiązać kontakt z moimi nogami.

Wygląda na to, że jestem uczulony na nic nie robienie.

Ostatnio na przykład spędziłem popołudnie na naprawianiu dachu, sprawdzaniu dlaczego nowa lodówka brzmi jak Passat na mrozie i rysowaniu szkicu głowicy silnika, który planuję umieścić w antyramie. W międzyczasie przeczytałem jeszcze dwa ciekawe artykuły, napisałem kawałek scenariusza, wymieniłem napinacz w już nie bordowej i przyciąłem w ogrodzie kilka gałęzi.

Przyciąłbym więcej ale ktoś wyłączył mi słońce – a to przecież tylko jedno wolne popołudnie.

Wczoraj zabrałem BMW na wycieczkę na Przegibek (i prawie popsułem dwie opony), pobrzdękoliłem trochę na pianinie i zrobiłem dwa treningi pod rząd – bo po jednym wciąż jeszcze byłem w stanie poruszać rękami. W normalnych warunkach odpocząłbym chwilę i poszedł jeszcze pobiegać, ale po ośmiu seriach przysiadów moja lewa noga zapomniała do czego właściwie służą kolana.

W sumie to nawet dobrze bo gdybym jednak pobiegł to w tej chwili pewnie leżałbym gdzieś w lesie w stanie skrajnego wycieńczenia i czekał aż uratuje mnie ten siwy gość z reklamy piwa Tatra.

Jak to powiedział kiedyś ktoś bardzo mądry – „życie to coś, co przytrafia się nam kiedy snujemy plany na przyszłość”.

Warto więc czasem odpuścić sobie to planowanie i skupić się na robieniu czegoś, co przynosi nam satysfakcję – jak przyziemnie by to z pozoru nie było. Latanie paralotnią, bieganie boso po plaży i wyścigi psich zaprzęgów zostawcie tym aktywnym ludziom z reklam suvów. Z doświadczenia wiem, że radość można czerpać nawet ze zwykłego spaceru albo wbijania gwoździ.

Byle tylko być obecnym właśnie tu i teraz… ;)

12 Komentarzy

  1. zyga 18 października 2016 o 18:42

    100% rajt. Eej, a były już obrazki jużniebordowej, tak, żeby obejrzeć w pełnej krasie? Przegapiłem?

    1. Tommy 18 października 2016 o 18:51

      Przeleć kilka wpisów wstecz ;)

  2. Andreoz 19 października 2016 o 03:37

    Ha mam to samo tylko ze jak jeszcze mowie kochanej Zonie ze jeszcze tylko musze podlaczyc pogodowke do pieca CO i naprawic gniazdko w garazu i juz wracam do donu to niewiadomo czemu dostaje qrwy…..;)

  3. Marcel 19 października 2016 o 10:43

    dorosłość dorosłością, ale z tego co widać mieszkasz w domu, a nie bloku i to zapewne jest powodem braku czasu. ale wg mnie ten brak czasu jest bardzo przyjemny. w bloku po robocie człowiek chwyta piwko i wali się na kanapę. nie ma miejsca na rozwijanie pasji, bo na parkingu nie wypada, a z piwnicy ukradną. co innego dom. raz, że zawsze jest coś do zrobienia – koszenie, odśnieżanie, krzywa rynna, urwane gniazdko, brama do pomalowania, kostka do zamiecienia, żywopłot trzeba przyciąć… do tego masz garaż, w którym się zamykasz i robisz co chcesz. czy jest to tysięczne rozkładanie przysłowiowej ‚bordowej’, struganie żołnierzyków ze znalezionych drzewnianych obałków czy robienie na drutach szalika dla Ukochanej… tego nikt się nie dowie i nikogo to nie obchodzi. zamykasz drzwi i jesteś we własnym świecie…

    1. dapo 21 października 2016 o 08:37

      W bloku też można narzekać na brak czasu, nawet bardzo.

  4. kali 19 października 2016 o 11:38

    „pobrzdękoliłem trochę na pianinie”- jednak sie uczysz? kiedys pisales ze w sumie nie wiesz czemu sie jeszce nie nauczyles :)

    1. Tommy 19 października 2016 o 11:49

      Jakiś czas temu wstawiłem pianino cyfrowe na siłownię:

      a nie nauczyłem się jeszcze grać przede wszystkim dlatego bo jestem w tym strasznie chujowy ;)

      Nie poddaję się jednak ;)

  5. Nes Szkoła 19 października 2016 o 21:05

    No widzę, że ciągle do przodu. Pozdrawiam :)

  6. Marcel 20 października 2016 o 08:18

    i Iza od razu wie czy naprawdę ‚pakujesz’ czy udajesz Bethovena… ;)

  7. dapo 21 października 2016 o 08:49

    Brak czasu to niestety mój największy problem. Mam tyle rzeczy rozpoczętych i nie skończonych i drugie tyle w planach jednak ciągle ogranicza mnie brak czasu spowodowany właśnie tym co się wiąże z „byciem dorosłym” oraz „byciem rodzicem” dwójki dzieci. Uwierz mi, że obowiązków związanych z rodzicielstwem jest o wiele więcej niż tych związanych z dorosłością. Niestety pocąca się rurka przy odmie schodzi na drugi plan, gdy widzisz że córka w nocy nie śpi bo męczy ją kaszel. Co więcej z takimi problemami zderzasz się kilka razy dziennie. Czasami człowiek nie ma czasu nawet podrapać się po d… użym palcu lewej nogi.
    Ja również nie lubię się nudzić, więc jak muszę być w domu z racji rodzicielstwa znajduję sobie jakieś zajęcie. Niestety ostatnio czytałem o badaniach które dowodziły, że codzienne kilka minut nic nie robienia jest niezbędne do prawidłowego stanu psychicznego człowieka. Trochę mnie to zmartwiło bo z tego wynika, że obaj możemy trafić niebawem do psychiatryka.

    1. piekłonakołach 25 października 2016 o 07:22

      Właśnie miałem napisać „zrób sobie dziecko” to zobaczysz jak wiele czasu możesz jeszcze wygospodarować na zabawę księżniczkami, czytanie o kucykach, tańce, wygłupianie się, robienie piany w wannie i inne typowo męskie rozrywki. Żeby jednak nie ubierać rodzicielstwa w czarne barwy muszę powiedzieć, że jest to tak uroczo uciążliwe iż czekamy z żoną na drugiego malucha. Pozdrowienia dla wszystkich petroldad’ów :)

  8. Ania 24 października 2016 o 13:11

    Zapracowani dłużej żyją. O wiele bardziej wolę kiedy coś się dzieje niż kiedy muszę walczyć z nuda i zastanawiać się co zrobić, byle tylko ruszyć się z domu… Fajnie mieć takiego chętnego do pracy mężczyznę ;)

Pozostaw odpowiedź Ania Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *