Nie wiem czy słyszeliście, ale Arrinera zaprezentowała niedawno drogową wersję swojego samochodu o swojsko brzmiącej nazwie Hussarya (to dobra opcja dla ludzi, chcą chwalić się na bankietach tym, że kupili supersamochód, ale ze względu na bliskowschodni akcent nie są w stanie wymówić słowa „Huayra” ani „Lamborghini” bez bycia kojarzonym z gościem od kóz z „Nie zadzieraj z fryzjerem”).

Naprawdę bardzo ciekawi mnie czy ktoś kupi ten wóz i czy będzie można spotkać go za rok czy dwa w kolejnej części Forzy albo Gran Turismo. Zastanawiam się też czy na polski rynek będzie dostępna wersja z homologacją ciężarową i fabryczną instalacją LPG bo rozważam kupno zamiast Escorta.

Starczy jednak tych informacji o nowościach, bo jeszcze mi niechcący Prentki wyjdzie na jakiś poważny blog motoryzacyjny.

A więc tak – jeśli oglądaliście kiedyś film „Wehikuł czasu” w reżyserii Simona Wells’a to zapewne podobnie jak ja marzyliście sobie o tym jak to fajnie byłoby móc pójść w ślady głównego bohatera i wybrać się w podróż w przeszłość lub (co wydawało się chyba nawet bardziej pociągające) – w daleką przyszłość. Zostawić w tyle te wszystkie nudne dni pełne szarej codzienności i w końcu dotrzeć do punktu, w którym to zaczyna dziać się coś naprawdę wartego uwagi.

Warszawa kilka tysięcy lat po wojnie nuklearnej? Przyszłość pełna futurystycznych wynalazków, na które z niecierpliwością czekaliśmy? Lewitujące deskorolki? Kolonizacja kosmosu?

Szybcy i wściekli 70210?

Zamiast siedzieć w tej szarej papce, która otacza nas każdego dnia za jednym naciśnięciem guzika można przenieść się w czas, który dopiero nadejdzie. W czas pełen epickich momentów, nieopisanych historii i nieznanych jeszcze osób. Nieodkrytych smaków, miejsc i doznań – musicie przyznać, że brzmi to bardzo zachęcająco, prawda?

Niedawno jednak, siedząc jak to mam w zwyczaju w garażu i przypalając się co chwila leżącą na stole lutownicą (mam już na przedramionach tyle oparzeń, że zaczynam wyglądać jak jakaś ofiara przemocy domowej) zwróciłem uwagę na pewną ciekawą rzecz. Nie wiem, czy u Was jest podobnie, ale wydaje mi się, że od jakiegoś czasu coraz więcej osób w moim otoczeniu zaczyna podróżować w czasie.

Jakby każdy trzymał w schowku obok odkurzacza swój własny wehikuł rodem z serialu Sci-Fi przypominający sanie świętego Mikołaja, do których ktoś dla draki zamontował deskę rozdzielczą z nowego Citroena.

Wydaje mi się, że dziś w czasie podróżuje już tyle osób, że tak naprawdę trudno znaleźć dziś kogokolwiek, kto został i jest tak naprawdę wyłącznie tu i teraz. Wiem, że to może brzmieć jak gdybym zbzikował do końca od nadmiaru chrupek bekonowych, oparów paliwa i kawy ale nie bójcie się – ze mną wszystko w porządku (przynajmniej jak na moje specyficzne standardy oczywiście).

O co jednaka chodzi z tymi podróżami w czasie – nie wiem czy macie podobnie, ale często przyłapuję się na tym, że nie wiem co właściwie wydarzyło się z kubkiem, który jeszcze przed chwilą stał przede mną i – jestem w stanie przysiąc, był pełen świeżo zaparzonej, gorącej kawy.

A teraz owszem, stoi tu tak jak stał ale zamiast nęcić zmysły głębokim aromatem świeci tylko pustym dnem i kilkoma ciemnymi, podejrzanymi zaciekami.

Kiedy to właściwie się wydarzyło?

Tę chwilową nieobecność można usprawiedliwić jeszcze zbytnim skupieniem się na czymś ważnym, ale pozwólcie, że przytoczę Wam inny przykład – od jakiegoś czasu pracuję nad czymś, o czym jeszcze nie mogę Wam powiedzieć (to znaczy mogę, ale nie chcę) i po prostu przeraża mnie momentami to jak bardzo wybiegam wtedy w przyszłość wyczekując czegoś, na czym (jak mi się zdaje) w danym momencie tak bardzo mi zależy.

Po prostu przeskakuję przez teraźniejszość długimi susami mając przed oczami coś, co ma dopiero nadejść i na tym właśnie skupiając całą swoją uwagę.

Nieustannie na coś czekam – aż dotrze jakieś moje zamówienie, aż poprawi się pogoda, aż zrobi się cieplej, aż wybije 18:00, aż będzie sobota, aż nadejdzie niedziela i planowany od dawna wypad za miasto. Aż w kinie będzie wyczekiwana premiera, aż rozpocznie się rajd, aż plik się pobierze i aż do sklepu dojedzie zamówiona przeze w zeszłym tygodniu mnie osłona.

Aż ją kurwa zamontuję i…

no właśnie…

i co?

Będę czekał znów na coś innego?

Czekam więc wciąż na coś co ma się wydarzyć, a kiedy czas ten nareszcie nadchodzi, zamiast cieszyć się nim, z rozkoszą smakując każdą chwilę, myślami jestem już znów dwa tygodnie dalej. I znów z niecierpliwością czegoś wyczekuję. Bardzo często spędzam czas myśląc, analizując i planując coś, co czeka mnie dopiero w najbliższych dniach – praktycznie zupełnie ignorując chwilę obecną.

Chwilami wydaje mi się, że żyję o jakieś trzy dni za wolno.

Tymczasem chwila obecna – niepowtarzalna i unikalna w całej swej okazałości umyka mi coraz to szybciej i szybciej. Miesiące przemijają niczym dni, dni niczym godziny, a godziny mkną w przeszłość w takim tempie, że ledwie da się złapać je zarejestrować za pomocą sportowego stopera.

Bo zamiast skupić się na tym, co dzieje się w tej chwili wciąż na coś czekam bądź też brodzę myślami po nieistotnych już dziś chwilach, które przeminęły.

Jestem takim niepełnosprawnym podróżnikiem zagubionym w czasie i przestrzeni.

Tak naprawdę powinno żyć się na nowo każdego dnia. Każdy dzień celebrować tak, jak gdyby był on tym ostatnim. Czerpać z niego każdą sekundę i trzymać się jej tak mocno jak tylko się da.

Każdego ranka po przebudzeniu otwierać okno, robić głęboki wdech i cieszyć się, że właśnie dziś świeci słońce. Że właśnie dziś pada deszcz albo sypie śnieg. Usiąść przy oknie z kubkiem kawy w dłoni i zaczekać chwilę zanim porwie nas znów ten szalony wir codzienności.

Żyć każdym dniem, a nie tylko przetrwać go w marazmie nie wiedząc nawet jak i kiedy znalazł się za nami.

Uświadomcie sobie, że ten jeden wyjątkowy moment, który jest właśnie teraz, nigdy więcej się już nie powtórzy. Nigdy już nie będziecie tak młodzi jak teraz, a świat nigdy nie będzie już taki sam.

W zasadzie to już nie jest…

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *