Nie wiedzieć czemu, średnio piętnaście razy dziennie otrzymuję na ryjksiążce zaproszenia do polubienia jakichś stron zawierających wyłącznie monochromatyczne zdjęcia wysportowanych ludzi z przesłaniającymi ich ciała tekstami w stylu „Ty nazywasz to problemem, dla mnie to wyzwanie!”.

Czarno-białe zdjęcie podejrzanie świecącego się faceta robiącego pompki okraszone hasłem „Nie poddam się choć wszyscy mówią mi, że nie dam rady!”

Albo jedno z moich ulubionych – tekst „dopiero po morderczym treningu naprawdę czuję, że żyję!” naniesiony na pozbawioną kolorów kobietę w stroju nadającym się bardziej do austriackiego burdelu niż na siłownię.

Nie wiem jak ludzie mieszkający w internetach, ale ja po morderczym treningu jestem o krok od zwymiotowania zjedzonego wcześniej obiadu na mojego psa. A zwymiotowanie zjedzonego wcześniej obiadu na mojego psa, jak widowiskowe by nie było jednak nijak ma się do radości z życia.

Po morderczym treningu moje ręce przypominają zwisające bezwładnie po bokach ciała kiełbasy, a jedyne o czym jestem w stanie wtedy myśleć jest gorący prysznic, wygodny fotel i nielimitowane powtórki Dragon Ball.

Endorfiny endorfinami ale ciężki trening to nie pląsanie po siłowni z telefonem i zalogowanym do sieci endomondo. A chyba właśnie tak zwykli to postrzegać Ci dziwni ludzie z twarzoksiążki wydający masę pieniędzy na programy do obróbki zdjęć i różowe, obcisłe podkoszulki.

Jeśli naprawdę porządnie przykładacie się do treningu to ostatnie powtórzenia w seriach zawsze idą z serca – bo ręce czy nogi zwyczajnie nie dają już wtedy rady.

I wierzcie mi, że jeśli ktoś po dwóch godzinach takiej kardio-mordowni jest w stanie pomiziać rękami maleńki ekranik swojego lubiącego takie homoseksualne zabawy telefonu tylko po to, żeby oznajmić światu, że właśnie idzie postawić klocka w łazience #GYM to wybaczcie, ale taki z niego sportowiec jak ze mnie wykształcony człowiek.

Kiedy kończę trening, moje ręce mają taki niedowład, że nie jestem w stanie trafić nawet pięścią w twarz Helmuta, a co tu dopiero mówić o pisaniu jakichś mądrości życiowych i podpierdzielaniu czarno-białych zdjęć ze strony www Brada Pitta.

Zastanówcie się sami – kto właściwie tworzy te wszystkie fejsbukowe profile? Krzysztof Ibisz? Gdyby był to ktoś, kto faktycznie dużą wagę przywiązuje do treningu i szeroko rozumianej sprawności fizycznej to nie spędzałby on połowy dnia na siedzeniu przed komputerem, wymyślaniu i nakładaniu tych idiotycznych tekstów na fotochromatyczne zdjęcia ukradzione z pudelka. Albo przynajmniej ich wyszukiwaniu i kopiowaniu na własną stronę.

Poza tym z doświadczenia wiem, że owszem – fajnie jest od czasu do czasu pochwalić się postępami w przerzucaniu złomu, pływaniu czy bieganiu ale jeśli ktoś robi to częściej niż dwa razy na rok, to znaczy, że ewidentnie coś jest z nim nie tak.

Progres w treningach nie odbywa się z dnia na dzień więc takie chwalenie się każdym treningiem przypomina zalewanie świata milionami zdjęć swojej lewej stopy.

„A tutaj bez skarpetki, z uniesionym dużym palcem – właśnie wszedłem po schodach z piwnicy!”

To nikogo nie obchodzi ty cholerny imbecylu!

Rozumiem to jeszcze w wypadku ludzi, którzy znajdują się na takim poziomie, że przebiegając codziennie 30 kilometrów za każdym razem urywają od swojego rekordu kilka kolejnych sekund. Im można wybaczyć te częste wpisy o setnych sekundy, uderzeniach serca i spalonych kilokaloriach bo w ich wypadku przypomina to po prostu relację z toru F1.

Jeśli jednak biegający od tygodnia koleś z częstotliwością karabinu maszynowego zasypuje mnie informacjami o tym, że właśnie pokonał kolejne 40 metrów i w związku z tym czuje się jak grecki bóg (jak mniemam suchoklates) to najchętniej gołymi rękami wepchnąłbym mu ten jego biały telefon do gardła i jeszcze dla pewności poprawił nogą.

Wiele osób próbuje się tłumaczyć, że dodaje te wszystkie znalezione w internecie motywatory bo w ten sposób pragną zmobilizować do treningów swoich znajomych, ale w mojej ocenie pokazywanie komuś monochromatycznego Brada Pitta zmotywuje go do treningu równie skutecznie jak pokazanie mi fotki złotego Bentleya nakłoni mnie do rapowania.

Lepiej pokaż im swój brzuch to przynajmniej odechce się im jeść – tak im zawsze mówię.

Bo wierzcie mi lub nie ale resztę świata gówno obchodzi że zrobiliście właśnie 200 pompek albo, że przepłynęliście kilkanaście basenów.

To jak wrzucanie do internetu swoich zdjęć z wakacji – wszyscy mają je w dupie!

Pogódźcie się z tym!

Jeśli uda Ci się zmienić bojler z termoizolacją na kaloryfer to świetnie – pochwal się światu. Powiedz, że dałeś radę. Pokaż jak to się robi. Motywuj. Pomagaj. Ale jeśli ćwiczysz od dwóch miesięcy i więcej czasu spędzasz z telefonem niż sztangielką to nie próbuj mówić innym jak mają żyć.

Zacznij od siebie.

7 Komentarzy

  1. inkoguto 18 listopada 2014 o 17:13

    oj tam oj tam jak ktoś to lubi i mu z tym dobrze to kij mu w oko, nikt nie zmusza do oglądania.

  2. Jawsim 18 listopada 2014 o 17:50

    No, tylko,że wtedy trzeba by było dodać znaczną część znajomych do " nie chcę tego oglądać" . Ja mam podobnie, ale już nawet nie odnośnie treningów tylko żarcia… Zdjęcie jajecznicy…zupy…placka. Koniecznie ze zdawkowym " takie tam śniadanko/obiadek/kolacyjka" co mnie to kurwa obchodzi? już chyba bardziej mnie obchodzą zdjęcia z wakacji. Te gdzie koleś był z żoną na plaży i to on robił zdjęcie :P

  3. Bebok 18 listopada 2014 o 17:56

    To są męskie odpowiedniki sweet foteczek babeczek z fejsa :-) „byłem tam, potem dzwiglem to, tyle i tyle razy, potem jeszcze pompowane trochę, potem magic shake. Ale wycisk!”. Damską wersję każdy zna :-P „byłam w tym markecie, z Zuzia kupiłam to i tamto, potem byłyśmy w starbucksie. Crazy dzień!”

  4. MagdaM 19 listopada 2014 o 13:57

    Każdy ma swój sposób na błysk w świecie internetu :) może Ci ludzie szukają po prostu poklasku?

  5. Zobacz 19 listopada 2014 o 14:06

    Bo sport to zdrowie, ale tylko gdy go uprawiamy rekreacyjnie.

  6. radosuaf 21 listopada 2014 o 10:41

    E, kręcisz. Faktycznie po porządnym treningu na siłowni albo sympatycznej tabatce w domu przed pół godziny marzysz o piciu, a potem spaniu. Ale akurat bieganie jest takie, że przez ostatnie 20 minut mówisz do siebie: "Pochuj mi to było, nie chcę, głupi sport, zatrzymuję się, ostatni raz biegnę 10/20/30/40 km.", potem 30 sekund jest słabo, a potem się zastanawiasz, kiedy następny bieg. No ale fakt, nie trzeba się tym od razu chwalić całemu światu :).

  7. Norbert 28 listopada 2014 o 08:32

    Treningi są potrzebne. Jak przez nową pracę trochę zaniedbałem swoje ciało, ale to się zmieni. Dodam, że mnie te zdjęcia i głupawe teksty trochę motywują ;)

Pozostaw odpowiedź MagdaM Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *