Jestem pewien, że bóg trzyma w swoim garażu pierwszą generację Camaro SS.

W niebiańsko niebieskim kolorze.

Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że te sprzeczne z zasadami matki natury maszyny, które zwykliśmy nazywać samochodami są w stanie przewracać do góry nogami życie milionów ludzi na całym świecie. Samochód nie może być wyłącznie dziełem człowieka – jestem pewien, że ten brodaty na górze maczał w tym swoje umazane smarem paluchy.

Jak pewnie doskonale wiecie mam dwa samochody. Stare BMW i jeszcze starszego Forda. Jednym słowem nic szczególnego – dwa pospolite i niespecjalnie ładne modele, których pełno na podmiejskich szrotach i w ogłoszeniach kończących się słowami „zamienię na rower albo xboxa”. Gdyby Ewa Drzazga zaprosiła mnie do swojego talk-show żebym trochę o nich opowiedział, publiczność zasnęłaby zanim w ogóle zdążyłbym dojść do kwestii koloru nadwozia.

N-u-d-y.

Nie są to porywające modele stworzone przez ludzi posiadających nazwiska tak dźwięczne i pasjonujące, że samo ich wypowiedzenie jest w stanie zedrzeć kobiece majtki. Nie.

Moje samochody to kundle. Stare, podwórkowe burki, które większość społeczeństwa przestała w ogóle dostrzegać. Ludzie przechodzą obok takich samych setki razy i nawet nie przyjdzie im do głowy żeby spojrzeć na ich linie albo kolor tapicerki. Żeby przyjrzeć się ich sylwetkom, albo zrobić zdjęcie, którym można potem pochwalić się znajomym… Patrz stary jaki wóz dziś widziałem na parkingu pod uczelnią!

Dziś chyba tylko złomnika interesują jeszcze losy takiego starego, strudzonego życiem kundelka.

A jednak kiedy otwieram bramę garażu i promienie słońca wpadają do zionącego chłodem wnętrza, krew w moich żyłach zaczyna krążyć szybciej niż zwykle. Uśmiech pojawia się na twarzy gdy ciepły wiatr zaczyna wypełniać nozdrza zapachem benzyny i starego metalu. Kiedy rozrzucone na garażowym stole narzędzia zaczynają mienić się w promieniach letniego słońca, a spod samochodu wyglądają niedbale porozrzucane przewody paliwowe.

Oto właśnie mój camaro*

* Jak wieść niesie „camaro” to z francuskiego potocznie „kumpel”, „kompan”.

Pełen nieładu – skrajnie niedoskonały, pełen dowodów moich pomyłek i potknięć. Otarcia na karoserii i porysowane zderzaki świadczą najlepiej o tym, że Escort to żywa istota, a nie muzealny eksponat wyjmowany spod miękkiego koca na kilka chwil w roku. Wybity stabilizator, krzywo spasowany reflektor morette i okruszki po chrupkach na dywaniku kierowcy – oto i cały on.

O to i cały ja…

Moim zdaniem istnieją przedmioty będące w stanie powiedzieć o człowieku znacznie więcej niż niejedna autobiografia. Pozbawione fałszu, pełne chłodnego obiektywizmu, a momentami wręcz rodzącej się w nich pogardy. Samochody bez wątpienia są jedną z takich rzeczy – to obraz duszy właściciela i czy ktoś się z tym zgadza czy nie, jego wizytówka. Prezencja.

Tak naprawdę samochód to ostatni element garderoby, który zakładamy wychodząc na miasto.

Co więcej jednak – jak pewnie doskonale wiecie każdy mężczyzna posiada cały asortyment różnego rodzaju wbudowanych fabrycznie instynktów i odruchów. Wiemy chociażby jak się oddycha, wiemy, że należy unikać walk na miecze oraz strzelanin. Wiemy, że dietetyczne żarcie to zło i, że kobiet za nic nie da się zrozumieć. Wiemy jak otwierać piwo za pomocą absolutnie każdego dostępnego przedmiotu i do którego otworu pod maską należy wlewać olej.

My po prostu mamy to w genach.

I pomimo, że samochody są z nami zaledwie on jakichś stu lat to dziś niemalże każdy zdrowy dzieciak ślini sie na ich widok tak samo jak dorosły facet na widok idealnego biustu w rozmiarze C. Co więcej, wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi samochód to po prostu urządzenie służące do wykonywania jakiegoś określonego zadania. Dlaczego więc nie odczuwamy również pociągu do szybkowarów albo pralkosuszarek? Moim zdaniem cały sekret tkwi w czymś co wielu ludzi zwykło określać mianem duszy. Dusza jednak nie sprawia, że samochód staje się żywą istotą. Dlatego póki co brak jest doniesień o tym, że jakaś corolla zatłukła lewarkiem swojego właściciela gdy ten przerysował jej błotnik o ścianę garażu.

To nie tak.

Dusza samochodu to tak naprawdę odzwierciedlenie naszej osoby. To nasz czas, pot i łzy, które towarzyszą każdej chwili spędzonej w garażu lub na pewnym fotelu. To nasz uśmiech, radość i frustracje. Ciśnięte ze złością narzędzia i kurwy rzucane w furii pod adresem losu. To nasze chwile zwątpienia, zdobyte trofea i wspomnienia z szalonych wyjazdów. To ból mięśni po całonocnych zmaganiach z uszkodzoną skrzynią i blizny na dłoniach pozostawione przez ostre jak brzytwa fragmenty podwozia.

Chodzi o to, że samochód – jak stary czy wspaniały by nie był, nie stanie się naszym camaro dopóki nie oddamy mu kawałka naszej duszy.

Bo prawdziwy samochód, podobnie jak i my pełen jest niedoskonałości. Każdego dnia gdy opuszcza garaż musi mierzyć się ze światem i stawiać czoła wyzwaniom, które gotuje mu los. Musi upadać i podnosić się. Musi z uporem przeć przed siebie bo ktoś go potrzebuje. Musi być gotów rzucić się na ratunek i poświęcić swe życie gdy zagrożone jest życie jego camaro.

Nasze życie…

Ile to już wspaniałych samochodów dokonało żywota na podmiejskim złomowisku, po tym jak uratowały życie swoim właścicielom. Ile to już wspaniałych samochodów odzyskało życie dzięki poświęceniu ludzi, którzy doceniają ich wartość. Doceniają wolność, radość i pasję, które im dają.

Nie poddawajcie się, choć chwilami nie jest łatwo.

Nie poddawajcie się, bo w końcu od tego są przyjaciele.

15 Komentarzy

  1. Regis 22 maja 2013 o 16:38

    Dobrze napisane… Idealne podsumowanie dnia po rutynowej wymianie 1/3 silnika oraz kilku godzinach walki z zapieczonymi tulejami na tylnim zawieszeniu… I chociaż to tylko Ford Focus w Dieslu (chyba bardziej pospolicie się nie da) to ta radość po przekręceniu kluczyka i pokonaniu pierwszych 50 zakrętów po górskich przełęczach jest całkowitą rekompensatą… :)

  2. Mc 22 maja 2013 o 17:01

    przeszedłeś siebie samego tym tekstem. Dzięki i gratuluje.

  3. Corwin 22 maja 2013 o 17:06

    Dobry tekst.

    I fajny blog, będę wpadał częściej :). Powodzenia!

  4. Tomek 28 maja 2013 o 16:50

    Nie wiem Gosciu gdzie Ty sie chowałeś, ale całe życie tak samo mysle ale nie potrafiłem tego ubrac w słowa jak Ty ;) (chodzi o większośc wpisów) Starsze auta to starsze auta, a nie plastik… Zero warsztatu tylko własna krwawica :)

  5. antares 29 maja 2013 o 20:56

    Proszę natychmiast przestac dyskryminowac kobiety o innym rozmiarze biustu niz "C" :)

    1. Tommy 31 maja 2013 o 09:43

      Ależ Antares moja droga, to nie tak! My kochamy wszystkie rozmiary !:}

      To trochę tak jak z samochodami – rozmiar C to analogia czerwonego Ferrari California, ale szalejemy tak samo na punkcie Peugeota 205 GTI :]

      1. antares 31 maja 2013 o 19:37

        Czego analogią w takim wypadku jest Hjundaj  ?? ;)

          1. antares 1 czerwca 2013 o 08:41

            I w tym momencie równiez zaczęłam żywić mieszane uczucia do tej marki :)

  6. karolcia 23 lipca 2015 o 13:39

    Hehe, powiedz mi gdzie mieszkasz a przyjade Cie ucałować za to co napisałeś ;-) :-P . Chyba sobie to wydrukuje i powieszę na ścianie :-)

      1. karolcia 23 lipca 2015 o 14:13

        Czy to aby legalne? :-P

        1. Tommy 23 lipca 2015 o 14:23

          Nie wiem, na pewno fajne ;}

  7. karolcia 23 lipca 2015 o 14:31

    Zgodnie z regulacjami prawnymi użytkowanie obiektu budowlanego bez dokonania jego odbioru technicznego jest zagrożone karą grzywny :-)

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *