Z każdym dniem coraz bardziej doceniam pewną życiową filozofię, którą od jakiegoś czasu staram się pielęgnować i rozwijać.

W dużym skrócie chodzi o to, że staram się nadawać głębszy sens praktycznie każdej codziennej czynności.

Inaczej mówiąc – celebruję moje normalne, codzienne i z pozoru niespecjalnie ciekawe życie.

Wczoraj na przykład, gdy jak zwykle zszedłem do garażu żeby zająć się czymś, co od dłuższego czasu usilnie domagało mojej uwagi, zanim w ogóle przystąpiłem do przybijania sobie palców za pomocą młotka musiałem zorganizować sobie odpowiednio miejsce pracy. Zacząłem oczywiście od zaparzenia kawy. Przygotowałem i poukładałem na stole potrzebne narzędzia, wytarłem miękką szmatką sfatygowany, umorusany smarem podnośnik, zdjąłem z szafki leżące na najwyższej półce okulary ochronne.

Każda ta czynność. Każdy ruch, równo ułożone narzędzia, poczucie, że od samego początku wszystko jest robione dokładnie i zgodnie ze sztuką – to wszystko jest jak balsam na moją duszę.

Uwielbiam ten odgrywany bez widowni spektakl.

Poważnie zastanawiam się nawet nad kupnem kilku par dżinsów i grubych koszul, bo te robocze spodnie z plastikowymi wzmocnieniami na kolanach zwyczajnie mnie przerażają. To może wydawać się głupie, ale nawet zamontowane nad starym, warsztatowym stołem lampy są tutaj dlatego, bo w mojej ocenie nadają temu zagraconemu wnętrzu charakteru.

Prościej i taniej byłoby po prostu powiesić pod sufitem zwyczajną świetlówkę – przecież to tylko garaż. Równie dobrze oświetliłaby ona blat i tę część wnętrza… Ba, wydaje mi się nawet, że zrobiła by to skuteczniej niż dwa niewielkie, punktowe halogeny.

Tak naprawdę jednak rozlewająca się po garażu ciepła poświata, wydobywająca z mroku ostrymi cięciami leżące na starych deskach klucze czy części sprawia, że to miejsce jest dla mnie czymś na swój sposób magicznym. A takich przykładów jest więcej – wielokrotnie poświęciłem tak gloryfikowaną dziś funkcjonalność na rzecz czegoś, co zwykłem nazywać stylem.

Moim stylem.

Który Wy powinniście kojarzyć lepiej pod terminem „bezguście”.

Z tym podejściem jest powiązana jednak i druga istotna sprawa. Tak naprawdę można dziś kupić absolutnie wszystko czego Wasz garaż tylko potrzebuje – zestawy narzędzi, modułowe szafki do warsztatu, stoły, organizery na śruby. Jeśli tylko dysponujecie wystarczającym zapasem gotówki, albo jesteście wyjątkowo zestresowanymi górnikami to w ciągu pół godziny jesteście w stanie wyposażyć swój warsztat w sposób, który powodowałby mokre sny nawet u ludzi pracujących na co dzień w dziale silników McLarena.

To na pewno cholernie wygodne i efektowne rozwiązanie ale ma jedną zasadniczą (przynajmniej w moim systemie wartości) wadę.

Nie będziecie mieli w tym swojego udziału.

A wkład własnej pracy, koncepcji i niejednokrotnie niespecjalnie udanych rozwiązań to najlepszy sposób by sprawić, że ten mały, zagracony świat będzie zdecydowanie bardziej Wasz.

Akurat tym razem zajmowałem się należącą do Izy Ibizą – ponieważ jakiś czas temu musiałem przyjrzeć się bliżej jej problemom z przedwczesnym wtryskiem sprawdziłem też od razu w jakim stanie są hamulce, zawieszenie i kilka innych rzeczy.

Co ciekawe – podczas pierwszej przejażdżki mającej pomóc mi ustalić co niedobrego dzieje się z silnikiem, zauważyłem, że coś jest bardzo nie tak z przednim zawieszeniem. Zostałem jednak posądzony o jakieś skrajnie zboczeniowo-pasjonackie urojenia.

Ponieważ jednak bardzo cenię sobie wszelkie swoje urojenia zabrałem się za wymianę większości znajdujących się z przodu elementów. Końcówek drążków kierowniczych, łączników i gum stabilizatora, łożysk amortyzatora, sworzni wahacza.

Jak to jednak zwykle bywa zaczęło się od tego, że moja szlifierka kątowa dostała padaczki. Na szczęście jakiś czas temu kupiłem sobie dwie zapasowe wtyczki (zawsze potykam się o wiszące tu i ówdzie przedłużacze i wyrywam ich końcówki) więc dość szybko sobie z tym problemem poradziłem:

I teraz tak – nie bardzo rozumiem dlaczego ale ludzie, którzy projektowali ten samochód doszli do wniosku, że coś takiego jak możliwość wyjęcia z samochodu samej kolumny McPhersona bez konieczności używania ścisków do sprężyn to głupota. W efekcie więc musiałem odstawiać niezłą gimnastykę, żeby w wąskiej przestrzeni kielicha przedniego zawieszenia założyć ściągacz na sprężynę, a potem jeszcze mocno go ściągnąć.

Alternatywą było rozpięcie półosi, która blokowała ruch zwrotnicy w dół bo opierała się o łapę silnika więc nie miałem tu specjalnego wyboru.

Kiedy już udało mi się wydostać McPhersona, poszło z górki – tak wyglądało to stare, urojone w mojej głowie łożysko:

Dla dociekliwych – tak, te dwie części powinny być połączone. Od razu wymieniłem też zużytą poduszkę:

I wspomniane końcówki (właśnie po to była mi potrzebna szlifierka):

Zastanawia mnie jednak czym kierował się człowiek, który wymyślił, żeby do pudełka z końcówkami drążków kierowniczych wkładać zapakowane w osobne worki nakrętki. Dwa worki tak duże, że zmieściłyby się do nich spokojnie średnich rozmiarów zwłoki tylko po to, żeby zapakować nakrętkę:

I pomyśleć, że ja mam wyrzuty sumienia bo spłukuję wodę kiedy idę się odlać, a oni tymczasem odpierdzielają coś takiego…

A właśnie – i jeszcze najważniejsza sprawa. Ponieważ przedzierając się przez strych w poszukiwaniu ściągaczy do sprężyn zajrzałem do starej szafki pełnej rzeczy, które Iza wepchnęła tam ładnych parę lat temu ,od paru dni mam nowe hobby.

Hoduję sobie żółtego mysza.

W starym, zdezelowanym tamagoczi.

Nazwałem go Kim-Dzong-Czu (dla przyjaciół Stefan) i próbuję nauczyć go aportować albo coś w ten deseń (jak podrośnie to będzie mi przynosił do garażu piwo z lodówki), jednak gnój wygląda mi na typowego obiboka bo jak na razie nie robi nic poza staniem i gapieniem się na szafkę z elektronarzędziami:

Jeśli ktoś z Was ma siostrę, która wie jak mogę przypierdzielić mu gazetą, żeby się ogarnął to będę wdzięczny za instrukcję. Nie chciałbym żeby wyrósł na jakiegoś lenia i nieudacznika jak jego świeżo upieczony ojciec.

Pozdrawiam,

Tommy

25 Komentarzy

  1. Jurek 22 stycznia 2015 o 16:34

    Kątówka bez osłony tarczy? Też kiedyś byłem takim cwaniakiem, że po co mi jakaś osłona dla pajaców. Po tym jak włączona kątówka odskoczyła od blachy (w sumie to do tej pory nie wiem jak to się stało, no ale jednak), wkręciła w rękaw bluzy, przecięła skórę i nadszarpnęła ścięgno prawej dłoni, odpuściłem. Osłony są cholernie niepraktyczne, ale jeśli już tarcza ma strzelić (tak, chińskie i badziewne tylko pękają, ehe…), to gdziekolwiek, byle nie w osobę obsługującą kątówkę…

    1. Szczypior 22 stycznia 2015 o 16:49

      Tommy już miał przygodę z cięciem sobie kątówką okolic nadgarstków, jak widać się niczego nie nauczył ;)

      1. Tommy 22 stycznia 2015 o 19:32

        Nauczyłem się wtedy jaki mam typ krwi – wyszło, że jednak czerwony (wcześniej podejrzewałem mieszankę Castrola i szkockiej) ;)

        1. Szczypior 28 stycznia 2015 o 16:49

          Może to nie krew tylko olej opałowy… ;)

          1. Tommy 29 stycznia 2015 o 10:47

            To już prędzej spodziewałbym się tabasco albo jakiegoś sosu do pieczeni ;D

  2. Aśka 22 stycznia 2015 o 17:18

    „Poważnie zastanawiam się nawet nad kupnem kilku par dżinsów i grubych koszul, bo te robocze spodnie z plastikowymi wzmocnieniami na kolanach zwyczajnie mnie przerażają. To może wydawać się głupie, ale nawet zamontowane nad starym, warsztatowym stołem lampy są tutaj dlatego, bo w mojej ocenie nadają temu zagraconemu wnętrzu charakteru.”

    Nie podążaj tą drogą… Na jej końcu czają się hipsterzy :P Szkoda by było ;)

    Znaczy, co kto lubi i co komu potrzebne, byle by się nie zatracić w tym celebrowaniu i szukaniu magii – no offence ;)

    1. jonas 22 stycznia 2015 o 17:27

      E, przecież nigdzie nie wspomina, że chce udekorować garaż Makbukiem i kubkiem ze Starbucksa.

      1. Tommy 22 stycznia 2015 o 19:39

        Ale proszę mnie tu nie posądzać o jakieś dewiacje ;) O dżinsach i koszuli myślę, bo są wygodne, a jakby na to nie patrzeć w garażu spędzam sporo czasu, więc ma to duży wpływ na to na ile przyjemnie mi się pracuje.

        W sumie rozważałem też kupno piżamy w bombowce ale jednak od czasu do czasu muszę z niego wyjść i to mogłoby już wyglądać trochę dziwnie (tak mi się przynajmniej wydaje). Obecnie mam jakieś spodnie robocze z taką ilością kieszeni, że mógłbym w nich zmieścić zawartość wszystkich szafek z narzędziami – trudno zmieścić się z nimi w drzwi.

        Poza tym są zrobione z czegoś przypominającego w dotyku zmrożony chodnik, a do tego gniotą mnie w jajka:/

        1. Aśka 22 stycznia 2015 o 20:39

          Ja tylko zapobiegawczo. Przyjemność to oczywista sprawa i każdemu należy się jak psu micha, dokładnie o takim smaku (bekonowym), jak kto lubi – rzecz w tym, że nie wszystko ma drugie dno i podszewkę, których należy się doszukiwać. Przy czym tu już nie piję do niczego co napisałeś konkretnie, żeby nie było, że jestem niegodziwym psujem frajdy ;)

          Na marginesie dodam tylko, że dżinsy brudzą się dokładnie tak samo szybko, jak warsztatowy „overall”, przy czym ten drugi ma przynajmniej od kolan w dół warstwę nieprzesiąkliwą, dzięki której nie brudzą się inne spodnie, które są pod spodem – co mówię z perspektywy pracza ciuchów garażowych, więc w trosce o Izę (chyba że sam sobie pierzesz) warto przemyśleć temat ;)

          1. Tommy 23 stycznia 2015 o 07:40

            Spokojnie – w pełni rozumiem :}

            Po prostu ja już dość dawno przestałem postrzegać garaż jako miejsce pracy – dla mnie to zwyczajna część domu, nie mniej „własna” niż kuchnia czy sypialnia. Dlatego właśnie staram się, żeby pasował do mojego stylu życia i charakteru.

        2. radosuaf 23 stycznia 2015 o 08:45

          Kurde, nie mam żadnej pary dżinsów, bo uważam, że są niewygodne :). Te Twoje opisy czynności przy samochodzie są dla mnie jak czytanie relacji z operacji na otwartym sercu, ale mimo to zawsze jakoś dobrnę do końca (może gorzej jest z remontem blacharki w malaczu, ale blacharka mnie w 101% nie jara, więc mimo usilnych chęci…) – to chyba pod jakiś szczególny rodzaj masochizmu podchodzi? ;)

          1. Tommy 23 stycznia 2015 o 08:56

            Gdyby nie Iza i potencjalny wpierdol pazurem za wyjście na jakieś imprezy pokroju wesela w dżinsach i opcjonalnej koszuli, to pewnie w ogóle nie potrzebowałbym innych spodni ;)

            Stary – samo czytanie tych moich głupich przemyśleń i wniosków zakrawa na niezłe sado-maso… A jeśli na dokładkę czytasz nawet o łożyskach i McPhersonach (a nie scrollujesz z automatu w dół nie zauważając nawet niedźwiedzia) to już w ogóle szacun za twardą psychikę ;D

  3. Aniol 22 stycznia 2015 o 19:16

    Przed montażem powinieneś najpierw obciąć pazurki i ogolić łapki ;)

    1. Tommy 22 stycznia 2015 o 19:40

      Plus za spostrzegawczość ;}

  4. Michał - automotiveblog.pl 23 stycznia 2015 o 09:47

    Końcówka drążków… hmmm nie ma czegoś takiego ;) Na pewno nie w Oplu, w Oplu to się nazywa OBJ (Outer Ball Joint), jest też IBJ (Inner Ball Joint) ukryty jednak za osłoną.

    Dlaczego nakrętki były w osobnych opakowaniach? To przecież proste. Producent OBJ nie produkuje nakrętek, ale kupuje je od innej firmy. Zamówił więc od poddostawcy odpowiednie nakrętki w odpowiednim opakowaniu. W ten sposób wrzuca tylko paczkę nakrętek do swojego finalnego opakowania i sprzedaje, bez ryzyka że komplet który sprzedał jest niewłaściwy.
    Gdyby producent OBJ sam ręcznie wrzucał nakrętki do swojego opakowania, to mógłby przecież mieć potencjalnie burdel w nakrętkach, co powodowałoby możliwość ich pomylenia (np.: wypierdzielą Ci się dwa dupne opakowania 2 różnych typów nakrętek po 10000 sztuk w każdym. Nakrętki są bardzo podobne do siebie… wiesz jaki jest koszt sortowania?). Musiałby więc zainwestować w jakiś system kamery, który rozpoznawałby tyk nakrętki i blokował możliwość pomyłki.

    Zastanawia mnie natomiast skąd wiedziałeś z jakim momentem przykręcić potem OBJ do reszty przekładni ;)

    1. Tommy 23 stycznia 2015 o 09:59

      Wychowałem się na wihajstrach i bolcach, więc termin końcówka drążka kierowniczego uważam za wystarczający ;}

      Odnośnie woreczków – w pełni rozumiem samo pakowanie elementów, ale na boga – nie dało się zrobić tego z małego kawałka folii? Na cholerę nakrętka w worku wielkim jak Albania?

      A w kwestii momentów – śruby kontrujące na końcówkach zazwyczaj dokręcam na 50Nm. Nakrętki trzymające końcówkę do zwrotnicy 45-50Nm (chyba, że uda mi się znaleźć info dla danego modelu w "Sam naprawiam" bo najczęściej podają ;})

      1. Michał - automotiveblog.pl 23 stycznia 2015 o 10:42

        Brawo ;) Dobrze się wychowałeś, tak tylko napisałem z nieco innego motoryzacyjnego spojrzenia ;)

        A woreczki, znowu unifikacja. Po co zamawiać 20 różnej wielkości woreczków. Jak można mieć na przykład 2-5 typów. Mniejsze koszta zarządzania, składowania, produkcji, itp. Chociaż oczywiście więcej materiału. Ale z pewnością ktoś to dobrze policzył ;)

        1. Tommy 23 stycznia 2015 o 10:45

          Tak czy inaczej przeraża mnie takie marnotrawienie materiału.

          Z tego samego powodu parę lat temu zrezygnowałem z kupowania wszelkiej maści cukierków i czekoladek, które pakują w osobne papierki.

          1. radosuaf 23 stycznia 2015 o 11:48

            Eeeee, słodycze? Ja myślałem, że Ty tylko surową wołowinę jadasz albo coś w ten deseń…

            1. Tommy 23 stycznia 2015 o 11:53

              Nawet dzika nie zaszkodzi przegryźć od czasu do czasu jakimś sznikersem

  5. Beddie 23 stycznia 2015 o 11:30

    Ja z innej beczki – jak chcesz sobie kupić porządne jeansy i jesteś skłonny wydać na to kwotę rzędu 300zł za sztukę to kup sobie motocyklowe. Dość łatwo da się znaleźć w zwykłym kroju. Wyjmujesz sobie ochraniacze i masz w pisior solidne jeansy z elementami kevlarowymi. Ostatnio kupiłem sobie jeansy wranglera i okazały siętakim samym ścierwem odbarwiajacym się i wycierajacym na jajkach jak wszystko inne, a motojeany można tyrać i tyrać. No i jeśli dużo kleczysz w warsztacie to możesz sobie wsadzić znowu ochraniacze na kolana i jest w cholerę wygodniej :)

    1. Tommy 23 stycznia 2015 o 14:10

      Gdybym chciał wydać kilkaset złotych na strój do garażu to na pewnie zamiast spodni na motor kupiłbym sobie zielono-żółty smoking i cylinder.

      Serio.

  6. Bartosz 29 stycznia 2015 o 17:06

    Bardzo fajnie wyglądają foty, które umieszczasz u siebie na blogu. Jestem ciekaw czy są to zdjęcia z telefonu z jakimś konkretnym efektem czy sam je obrabiasz na komputerze?

    1. Tommy 30 stycznia 2015 o 07:18

      Część robię telefonem, ale większość starą cyfrówką, którą kiedyś sobie sprawiłem (+ zmiana rozmiaru i filtr w gimpie)

Pozostaw odpowiedź Szczypior Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *