Uratowałem ją.

I nie było to co prawda tak widowiskowe jak ratowanie uroczych niewiast w filmach z Jamesem Bondem ale mimo wszystko się liczy.

Zajęło mi to prawie trzy miesiące i kosztowało mnóstwo czasu i energii (że o tak przyziemnej wartości jak pieniądze nie wspomnę). Ale kiedy tak sobie teraz siedzę na stercie starych opon i patrzę na nią, jak stoi dumnie w promieniach zachodzącego słońca to mogę powiedzieć to z czystym sumieniem.

Naprawdę było warto.

Z pewnością czeka ją wiele wyrzeczeń nim odzyska w pełni swój blask z lat nie tak całkiem jeszcze odległych. Niejeden element wymaga wymiany i pewnie wiele godzin spędzimy wspólnie flirtując w zaciszu pachnącego benzyną garażu.

Ale powiem Wam, że dawno nie byłem tak szczęśliwy jak dziś.

Przez trzy miesiące codziennie musiałem patrzeć na nią jak stoi na podjeździe zupełnie obdarta ze swej klasy i godności. Jak jakiś pospolity, zapomniany gruchot umierający pod warstwą brudu na osiedlowym parkingu. Stała na podnośniku, bez tylnego zawieszenia i napędu. Zakurzona. Brudna. Z pozoru zapomniana.

Oddała w moje ręce wszystko co miała.

A dziś to ja dałem jej nowe życie.

Wiem, że jest stara i tak naprawdę na nikim nie robi dziś specjalnego wrażenia. Nie w epoce diodowych reflektorów, zmiennych faz rozrządu i i LED-owych wyświetlaczy… To już nie jest jej czas i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Na siłę upchnięta w dzisiejszej zero-jedynkowej rzeczywistości… Element czasów minionych, który jakimś sposobem wciąż jeszcze nie zginął na pobliskim złomowisku.

Gramofonowa płyta w świecie cyfrowej muzyki.

Jest w niej wszystko to za czym tak tęsknię…

Dzisiejsze samochody buduje się inaczej – i nie będę tu prawił o tym, że te stare mają duszę, a nowe nie bo to nie prawda. Samochody tak naprawdę duszę zyskują dzięki nam – gdy towarzyszą nam w życiu i po pewnym czasie ich obecność pozwala nam wrócić do szczęśliwych lat. Wydarzeń i momentów, za którymi tęsknimy i do których z nostalgią powracamy przeglądając stare fotografie…

Gdy z czasem samochody pod naszą opieką przejmują niechcący nasz niesforny charakter.

I nie ważne czy to stare Camaro, czy może Civic z lat dziewięćdziesiątych. Samochody się tworzy, a nie kupuje. A dziś większość oferowanych modeli bardziej przypomina laptopy niż samochody.

Płacimy za to, że obudowa jest biała i projektował ją jakiś kojarzący się z ekologicznymi trendami Norweg.

Ale nie będę dziś narzekał niczym znudzony rencista na niesprawiedliwości świata bo to dzień radości, a nie smutku, prawda? Część z Was pewnie wie o czym mówię w tym felietonie, część jednak zastanawia się zapewne jaką paczkę tabletek połknąłem tym razem. Otóż już wyjaśniam…

Od ponad trzech miesięcy pracuję nad odbudową mojego kolejnego samochodu – jest to BMW e36 w nadwoziu coupe, które to narodziło się w absolutnie wspaniałym bordowym kolorze o swojsko brzmiącej nazwie ‚calypso rot’. Pewnie teraz myślicie sobie „eee, znów jakieś plebejskie, oklepane BMW…” i nawet nie zdajecie sobie sprawy w jak głębokim błędzie jesteście.

Naprawdę jest piękna.

To wersja pochodząca z 1994 roku, ale udało się jej zdążyć przed pierwszymi liftingami modelu. Oznacza to, że nie ma takich „fajerwerków” jak soczewkowe reflektory czy elektroniczny climatronic. Tutaj klimatyzację ustawia się za pomocą klasycznych pokręteł, a wszelkie wyświetlacze, których niewiele jest w tym wnętrzu częstują Was ciepłym, bursztynowym podświetleniem…

Żadnych diód LED, plastikowych paneli imitujących aluminium i wbudowanych nawigacji.
Ona jest jak stary dobry zegarek rytmicznie poruszający swoimi wskazówkami. Cyk, cyk, cyk cyk…

Przez te nieomal dwadzieścia lat uchowała się bez żadnych modyfikacji i dziwnych przeróbek. Wszystkie części to oryginały, a pedantyzm poprzednich właścicieli pozwolił jej przetrwać do dziś bez półmetrowej warstwy brudu pod maską i wytartych foteli.

Jest piękna.

Wymieniłem w niej całe tylne zawieszenie. Wszelkie tuleje, sworznie i łączniki. Wszelkie śruby, nakrętki i opaski. Podłoga nosząca już niewielkie ślady korozji została odrestaurowana i zakonserwowana, a całości dopełniły odnowione felgi styling’32 pochodzące z magazynów BMW, a nie oferty chińskiego importera.

Teraz podobne zabiegi przechodzi silnik i układ wydechowy, a za kilka dni zajmę się również wnętrzem.

Trzymajcie kciuki.

Gdy tylko skończę nie omieszkam Wam jej przedstawić.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *