Siedzę w garażu.

Znów…

I choć mija kolejna godzina, a księżyc z uporem pnie się po nieboskłonie, ja wcale nie czuję znużenia. Kolejna kawa już dawno wystygła, a zapętlona płyta w samochodowym odtwarzaczu po raz kolejny zapowiedziała właśnie Deana Martina i jego słynne "Sway". Kołyszę się więc lekko gdy mambo pełne zapomnianych dziś dźwięków wypełnia tonące w półmroku pomieszczenie. Blask serwisowej lampy odbija się w czerwonym lakierze starego kabrioletu sprawiając, że cały garaż wypełnia poświata przywodząca na myśl tropikalne plaże i przepełnione melancholią zachody słońca na starej Havanie.

Powietrze przesycone jest intrygującą wonią kalafonii, kawy i rozgrzanego metalu.

Siedzę pochylony nad starym garażowym stołem i w ciszy łączę ze sobą elementy styranej, samochodowej instalacji. Po paru godzinach pojedyncze, kolorowe przewody zaczynają splatać się w wiązki i łącząc się ze sobą tworzą istną rzekę pełną czerwieni, błękitów i zieleni. Owijają się wokół siebie, rozdzielają i znikają w ciemnej osłonie fabrycznej izolacji. Po chwili pojawiają się znów pędząc w kierunku kolorowych przekaźników i wielobarwnych złączek. Na szafce wiszącej dumnie nad starym warsztatem widnieje przyklejony czerwoną taśmą schemat, z którego raz po raz wykreślam kolejne elementy i kreski.

Przykładam rozgrzaną kolbę do miedzianej końcówki i spajam dwa przewody w jedną, nierozłączną całość.

Kolejny strumień dołącza do wezbranej, tęczowej rzeki.

Czas płynie…

Wstaję ze starego taboretu by rozprostować odrętwiałe mięśnie. Gdy otwieram ciężką, garażową bramę za oknem na dobre króluje już noc. Ciepły podmuch letniego wiatru wpada z impetem do środka porywając ze sobą leżące tu i ówdzie wydruki i schematy. Figlarz pędzi po całym garażu niczym labrador zaskoczony niespodziewanym bogactwem nowych zapachów. Zagląda w każdy kąt wyraźnie zaciekawiony tym co dzieje się w tym starym pełnym narzędzi warsztacie. Po chwili uspokaja się kołysząc tylko nieśmiało wiszącym nad stołem schematem.

Wychodzę w noc.

Aksamitne niebo skrzy się milionami srebrzystych punkcików, a księżyc wisi wysoko na niebie i spogląda ciekawski na małego człowieczka, który wyszedł mu właśnie na spotkanie. Co ty tam robisz? – zdawało by się chce spytać.

Nie wiem jednak co też miałbym mu odpowiedzieć.

No bo cóż ja tu właściwie robię?

Pracuję?

A może jednak odpoczywam? Realizuję swoje marzenia, czy może wręcz przeciwnie – marnuję czas na tym ziemskim padole na rzeczy błahe i nie mające żadnego znaczenia? Ciekawe ilu ludzi, podobnie jak ja patrzy teraz w nocne niebo. Zastanawia się nad pytaniami, na które nie dane będzie mu poznać odpowiedzi… Biorę głęboki wdech i zamykam na chwilę oczy.

Teraz dopiero czuję jak bardzo jestem zmęczony… Myśli same zaczynają błądzić po ciemnym niebie.

Pocieram palcami przekrwione oczy i ziewam leniwie upuszczając z siebie resztki sił. Chyba najwyższy czas już spać. Spoglądam więc jeszcze raz w oblicze starego księżyca, niemego patrona marzycieli i romantyków. Ludzi rozmyślających nocami o tym co najprawdopodobniej nigdy się nie wydarzy.

Przyglądam się mu uważnie jakby wyczekując jakiegoś znaku, jednak ten pozostaje obojętny.

Nie odpowiada.

On chyba też nie zna odpowiedzi na to proste z pozoru pytanie.

4 Komentarze

  1. maxx304 27 czerwca 2013 o 23:20

    Dzięki za ten wpis, Tommy.
    Po jego przeczytaniu podszedłem do okna, patrząc na mokry od deszczu chodnik, lśniący niewyraźnie w świetle ulicznej lampy. I mimo tego, że to pytanie chodziło mi po głowie już w trakcie samotnego, pieszego powrotu z pracy, zadałem je sobie jeszcze raz. Co ja tu robię? Co jest jeszcze przede mną? Czy zmierzam we właściwym kierunku? Odpowiedziałem sam sobie – a jakie to ma znaczenie? Co jest właściwe? To, co mnie wydaje się dobre i pożyteczne, czy też to, co myślą i czują inni? Cieszę się, że jestem sobą i cieszę się tym, co już mam. Dążę do realizacji własnych marzeń i dobrze mi z tym.
    Spojrzałem na spływającą po szybie kroplę. Tak biegnie nasze życie. Raz szybciej, raz wolniej, jednak dla całego wszechświata to tylko chwila. Dlatego myślę, że warto robić to, co się kocha. Działać z pasją. Próbować, popełniać błędy. Może życie nie będzie wtedy poukładane i bezpieczne, ale na pewno ciekawsze. Będzie co wspominać na starość.
    Przeniosłem wzrok dalej, gdzie w cieniu pod masywnym drzewem majaczyły łagodne linie karoserii mojego czarnego przyjaciela. Stał niewzruszony, nic sobie nie robiąc z deszczu, spadającego mu na maskę. Czekał.
    – Do jutra, stary – przemknęło mi przez myśl, po czym uśmiechnąłem się lekko. – Pamiętam o przegubach. Załatwimy to w przyszłym tygodniu.

  2. rafal 28 czerwca 2013 o 12:17

    piersze co pomyślałem po przeczytaniu to "jak duże stężenie alkoholu miałeś we krwi tworząc ten tekst?" 

    wyszło bardzo tkliwie i sentymentalnie (oczywście w pozytywnym tego słowa znaczeniu)

     

    1. Tommy 28 czerwca 2013 o 13:21

      Żeby podtrzymać klimat melancholii i obraz typowo męskiego świata powinieniem powiedzieć, że w samotności opróżniłem 2 butelki rumu i całą noc słuchałem Sinatry, ale tak naprawdę wypiłem tylko dwa mleczka truskawkowe w kartoniku i opróżniłem paczkę prażynek.

      A potem słuchałem Sinatry i Martina.

  3. rebel 19 lipca 2013 o 16:02

    Na szczęście nie spędziłem jeszcze upojnych nocy z lutownicą, bo mam alergię na elektryke… Ale chyba mnie to czeka. Nie wiem czy lubisz sie babrać w kablach, ale mnie ta myśl przeraża… Już wolęwalczycz zapieczonymi śrubami. 

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *