Dość często znajomi podsyłają mi linki do różnego rodzaju forów motoryzacyjnych, na których ludzie malują felgi na różowo, a następnie z determinacją godną kojota Willy’ego informacją niezorientowane w temacie społeczeństwo (czyli nas), że oto ma ono przed sobą bożyszcze będące niekwestionowanym krulem customu, przyćmiewającym swym blaskiem nawet Magnusa Walkera i jego stare dziewięćsetjedenastki.

Nie będę tu wytykał palcami, bo wolicie nie wiedzieć gdzie je przed chwilą trzymałem ale chciałbym zwrócić uwagę na pewną sprawę, o której zapominają owi ludzie uważający się najwyraźniej za powierników stylówy Steve’a McQuinna.

Bo widzicie, myślę, że wszyscy zgodzicie się ze stwierdzeniem, że samochód jest jednym z ważniejszych elementów kształtujących wizerunek współczesnego, typowego chłopaka/mężczyzny. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że hipsterzy wolą tramwaj lub rower, a inni stanowczo odcinają się od tej próby motoryzacyjnej generalizacji gdyż z jakiegoś niewyjaśnionego powodu kupili kiedyś seledynową Toyotę Yaris, w której wyglądają teraz jak niedogotowana parówka (o czym wiedzą, lecz nieudolnie próbują zasłaniać się ignorancją).

Niemniej jednak, czy się to komuś podoba czy nie, samochody od zawsze stanowiły istotne uzupełnienie wizerunku. Były nośnikami informacji i emocji, które nieomal każdy obserwator (z różny zaangażowaniem) przelewał na siedzące za ich kierownicą osobniki.

Wiem o tym doskonale – mam na podjeździe dwa egzemplarze chyba najbardziej plebejskiego modelu jaki popełniło BMW, które to doskonale podkreślają moją monochromatyczną, prostacką i pozbawioną kultury osobowość. Tak więc rozsyłający łobuzerskie uśmiechy przystojniak w skórzanej kurtce powinien mieć swoje czarne camaro, łysiejący dentysta po czterdziestce żółtego boxtera bez dachu, a pogodzony ze swoim beznamiętnym i skrajnie przewidywalnym życiem księgowy w beżowych spodniach – zielone volvo kombi.

Wiem, że mocno wjeżdżam w stereotypy (których zasadniczo nie lubię) ale myślę, że chyba wiecie o co mi chodzi, prawda?

I teraz tak – zanim przejdę do sedna, abyście mogli w pełni ogarnąć mój punkt widzenia, muszę pomęczyć Was jeszcze odrobiną historii współczesnej związanej z siedzeniem w garażu i denerwowaniem sąsiadów za pomocą przelotowego układu wydechowego bez homologacji.

Bo widzicie, jeszcze kilka, kilkanaście lat temu zdecydowana większość moich znajomych (w tym również i ja) wzdychających do plakatów z Colinem McRae zamiast oglądać w internecie gołe baby i koty, zarywała noce by ze swoich ośmiozaworowych silników wyrwać kilka dodatkowych koni i niutonometrów.

Co istotne, wówczas nie było jeszcze allegro, na którym dało się kupić gotowy układ dolotowy czy chiński gwint, ani też fejsbuka, na którym dało się owym układem i gwintem pochwalić.

Nie było rozbudowanych forów pełnych fotorelacji z wymiany uszczelniaczy zaworowych czy artykułów dotyczących metodologii regulacji zapłonu. Nie było też masy tanich, chińskich narzędzi, które sprawiały, że wymianę sprężyn zawieszenia czy wydechu mógł przeprowadzić nawet niespecjalnie bystry szympans.

Dlatego też wymiana unikalnych towarów, narzędzi, wiedzy, informacji i opinii dotyczących modyfikacji samochodów odbywała się w jak by to ująć „podziemnym kręgu” (tak, nawiązanie do filmu jest tu zamierzone).

Po prostu cały ten motoryzacyjny targ działał w słabo widocznym dla większości ludzi podziemiu. Istniała pewna (w pewnym okresie dość duża) grupa zainteresowanych osób, która nie przejmując się zbytnio opinią świata zewnętrznego (a w szczególności sąsiadów) całymi dniami podkręcała silniki, lakierowała zderzaki i czternaście razy w sezonie zmieniała model zamontowanych w swoim samochodzie felg. Często było z resztą tak, że jeden komplet felg krążył po kolei po prawie wszystkich samochodach znajdujących się w „grupie”, po czym po roku, dwóch wracał do właściciela, który w końcu uznawał, że jednak są one najlepsze.

A potem znów zmieniał je na inne.

Tak więc mówiąc krótko, cała ta motoryzacyjna zabawa polegała na tworzeniu pewnej społeczności czerpiącej masę radości z poprawiania i rozwijania tego co oddała w ich ręce fabryka, a także z prześcigania się w skuteczności dokonywanych przez siebie przeróbek.

Kombinowało się więc z większymi silnikami, wymianą półosi i układów hamulcowych, a każdy dodatkowy niutonometr czy poprawa trakcji były nagrodą przewyższającą swą wagą ból mięśni, defraudację i tak śmiesznej wakacyjnej wypłaty czy zarwane noce.

Były to więc piękne czasy, w których społeczność nagradzała tych najbardziej ambitnych i sumiennych, a piętnowała fuszerów i obecnych także i dziś krzykaczy próbujących zdobywać szacun za nieudolnie zamaskowane pieniądze od rodziców.

Co bardzo fajne – społeczność tę tworzyli przede wszystkim ludzie kompetentni i dobrze zorientowani, którzy musieli ciężko pracować na to by ich osądy i opinie postrzegane były jako wartościowe. Innymi słowy – jeśli chciałeś by ktoś w grupie liczył się z Twoim zdaniem musiałeś posiadać autorytet, a ten mogłeś zdobyć wyłącznie grzechotką, lewarkiem i własnym sprytem.

Ostatnio jednak zauważyłem, że w środowisku młodych ludzi tego rodzaju społeczność zanika.

O ile jeszcze parę lat temu fora żyły projektami przez duże „P”, tak obecnie triumfy święcą naklejki stickerbomb i ich skuteczność w maskowaniu skorodowanych nadkoli i błotników.

Podejrzewam, że duża w tym wina postępu technologicznego i faktu, że do nowszych rocznikowo samochodów coraz trudniej dobrać się bez laptopa i kompletu odpowiednich przejściówek ale nie zmienia to faktu, że „zainteresowanie motoryzacją” ewoluuje w coś w rodzaju podjary nowym modelem telefonu.

Modyfikacje i szeroko pojęty lifestyle co prawda nadal dotyczą w teorii czterech kółek, jednak w praktyce gdzieś pogubiły się wartości, które samochody reprezentują.

To trochę tak jakby kupować na bazarze chińskie trampki, a potem doszywać na nich gwiazdki mające sprawić, że będą wyglądały jak oryginalne Conversy.

Samo dorabianie gwiazdki od biedy jestem jeszcze w stanie zrozumieć – w końcu nie każdy może sobie pozwolić na oryginał jednak problem w tym, iż w tym wypadku cała operacja nie jest motywowana faktem, że converse to kwintesencja młodzieżowego buntu, wolności czy jeden z ważniejszych elementów kultury i historii rocka.

Problem w tym, że ludzie nie malują gwiazdki by utożsamiać się z pewną ideologią, ale dlatego, że z jakiegoś powodu takie trampki przyciągają uwagę i mają status pożądanych.

Rozumiecie do czego zmierzam?

Oglądałem niedawno pewien „projekt”, który to pewien maturzysta stworzył montując do świeżutkiego hatchbacka swojej mamy tani gwint i 18 calowe, różowe koła z namalowanymi na nich wałkiem do ścian oponami. Był to po prostu zwyczajny, tani, pięciodrzwiowy hatchback z astmatycznym silnikiem 1.4 i oklejonymi folią stickerbomb lusterkami.

Przedstawiany przez właściciela jako „projekt, który będę dalej rozwijał” (pomimo, iż mam podejrzenia, że nawet wymianę kół zlecił on pobliskiemu warsztatowi).

Moim zdaniem jedyne co chłopak zrobił to zniszczenie i tak niezbyt dobrych właściwości jezdnych samochodu, który w praktyce nie nadaje się do niczego poza przemieszczaniem się pomiędzy domem, pracą i pobliskim centrum handlowym.

Nie miałbym w zasadzie nic do tego gdyby traktować to wyłącznie jako próbę indywidualizacji gównianego samochodu, ale jeśli ktoś próbuje dorabiać do tego ideologię zarezerwowaną do tej pory wyłącznie dla ludzi ze smarem pod paznokciami to zaczyna mnie to zwyczajnie drażnić.

Ktoś taki próbuje bowiem integrować się ze środowiskiem, którego zupełnie nie rozumie i któremu nieświadomie wyrządza cholerną krzywdę.

Podejrzewam, że Wy również macie w okolicy jakiegoś moto-zapaleńca, który co wieczór piłuje jedynkę po osiedlowej uliczce, prawda?

I jak podejrzewam ma jakąś hondę albo starsze BMW.

Może trochę wyolbrzymiam problem ale naprawdę niepokoi mnie to w jakim kierunku idzie ostatnimi czasy szeroko rozumiana „motoryzacyjna społeczność”.

Odnoszę wręcz wrażenie, że na garażowo-samochodową stylówę zaczynają przenosić się Ci, którym nie wyszło bycie hipsterem.

38 Komentarzy

  1. Tobiasz 23 sierpnia 2013 o 19:16

    Od dłuższego czasu śledzę Twojego bloga i nadziwić się nie mogę że ktoś ze środowiska, do którego nie mam zwykle wielkiego szacunku. [Podejrzewam że przez tego typu przypadki które nękają fanów marki] pisze z sensem i tak zbieżnie z moimi poglądami jak Ty. Miło jest wiedzieć że jednak nie zawsze te nielubiane przez Ciebie stereotypy są jednak błędne. Swoją drogą świetny tekst o stereotypowym postrzeganiu właścicieli BMW sprzed kilku miesięcy.

    1. Tommy 26 sierpnia 2013 o 07:51

      Tak naprawdę to (jak przystało na miłośnika BMW) straszny ze mnie buc i prostak – po prostu jakoś się jeszcze maskuję (normalnie to za kierownicą dłubię w nosie i strzelam gilami z palca w ludzi co wolno ruszają na zielonym).

      Tak czy inaczej bardzo cieszy mnie to, że masz podobny punkt widzenia na pewne sprawy. A tak z ciekawości – w jakim "środowisku" Ty się obracasz?

      1. Tobiasz 26 sierpnia 2013 o 09:57

        Właśnie po tym stylu w jakim piszesz i po dystansie do siebie widzę jaki z Ciebie buc i prostak. Naprawde chciałbym więcej takich buców!

        Obracam się w środowisku w którym motoryzacja nie odgrywa specjalnie istotnej roli, a konflikt między zwolennikami Mercedesa, a BMW czy też niemieckiej, a japońskiej motoryzacji jest niczym w zestawieniu do konfliktu na linii Nikon-Canon. Także jak widać nie tylko miłośnicy motoryzacji stanowią Twoich czytelników. Ale co do motoryzacji to jeżdżę starym samochodem na F… i niestety nie mam tu na myśli Forda – nie jest to także Ferrari.  

  2. Wiktor 23 sierpnia 2013 o 23:15

    Tommy, jeżeli ktoś jest prawdziwym pasjonatem to czerpie przyjemność z budowania samochodu a nie z chwalenia się samodzielną wymianą oleju. Pasja jest mierzona ilością krwi, potu i piwa wtartego w lakier a nie ilością stron na forum. Prawdziwe "Projekty" przetrwają a dziadostwo zostanie dojechane i sprzedane za bezcen. 

    1. Tommy 26 sierpnia 2013 o 07:54

      Mnie już nawet nie boli to, że tych "prawdziwych" projektów nie ma – one były, są i będą jednak ostatnimi czasy schodzą do typowego podziemia, podczas gdy wizytówką szeroko rozumianej społeczności motoryzacyjnej (której członkiem chcąc nie chcąc się czuję) są  dojechane renault megane od mamy oklejone tanią folią stickerbomb i "podkręcone" krzywo spasowanym wydechem za 99 złotych…

      To przypomina trochę kreowanie wizerunku polskiego boksu zawodowego przez Marcina Najmana.

      1. Wiktor 27 sierpnia 2013 o 21:48

        Zwróć uwagę, że "projekty" (przez małe "p"), które nie reprezentują absolutnie żadnego często mają największą oglądalność. Ludzie chcą iść na łatwiznę. Nawet ten wałkowany tu "stickerbomb" nie jest fajny jeśli jest to jedna naklejka zakrywająca rdzę. Jeżeli ktoś włoży w to wysiłek i pozbiera te "stickery"/naklejki to chwała mu za to. 
        Dzisiaj każdy chce jak najniższym kosztem uzyskać jak najwięcej mocy czy stylu. 
        Pasja schodzi do podziemia, bo nawet jeśli zrobię 100 zdjęć i napiszę, że wydałem z 4tys złotych na odbudowę starej Fiesty to mogę liczyć na jeden, może dwa komentarze typu: "fajnie" albo "przepłaciłeś". Za to jakbym kupił końcówkę wydechu z alledrogo, albo zrobił badlooka czy nawet te naklejki to będzie milion postów i kłótnie. 

        Pasjonaci mają wychodzić z podziemia tylko po to, żeby zyskać szacunek gości w renault mamy?

  3. Maly 24 sierpnia 2013 o 01:46

    sama prawda… nie wiem dlaczego tak sie dzieje, moze wlasnie dlatego ze auta i dodatki do nich sa coraz tansze, a potega internetu nakreca ten biznes i w naszym kraju zaczyna nastepowac tzw "odrodzenie" nagle grzebanie w samochodach, oraz posiadanie czegos innego niz rodzinne kombi ojca staje sie "trendi i sexi" i wogole jestes "cool" jak masz kolorowe felgi i naciag bo widziales ze na forach tak robia i bija im za to brawo…

    Tak patrzac z drugiej strony idzie to moim zdaniem nawet dalej, w internecie pojawia sie zasyp projektow na pokaz, z naklejkami, silnikami 1,4 i fejkowymi felgami, a te powazne projekty odchodza w cien i przestaja sie przechwalac, mozna je natomiast zobaczyc na zlotach ktore tez ostatnio w naszym kraju zaczelo bardzo mocno ewoluowac i jestesmy na dobrej drodze by zblizyc sie poziomem do zagranicy, o ile juz sie z nimi nie zrownalismy ;)

  4. humanlife 24 sierpnia 2013 o 20:19

    A ja wypowiem się w tej kwestii tak.

    Owszem śmieszne jest to że właśnie na wielu forach przypadły pewne stereotypy tego jak auto powinno wyglądać. Np na forach BMW jeśli nie masz m-paka i bbs-ów czyli nie masz tego co większość to twój projekt jest beznadziejny. Ogólnie wg mnie pasjonat raz jak mówicie wkłada całe serce w to co ma (i nie ważne są finanse, ile włożył kasy tylko ile serca) a dwa jak autor bloga stwierdził defrauduje każdy często ciężko zarobiony grosz w to aby dopieścić swój projekt.

    I wypowiem się tutaj jeszcze tak że nie ważne czy stickery pakuje (nie posiadam żadnych, tak nadmieniam żeby niedomówień nie było) czy też maluje felgi na różowo, a ważne jest to że nie robi auta na pokaz tylko tak jak jemu się naprawde podoba. To wg mnie jest pasja, a nie to że tata da to pan w warsztacie zrobi przy autku taty którym się jeździ

    1. Tommy 26 sierpnia 2013 o 08:11

      Widzisz, z doświadczenia wiem, że o ile kolorową laurkę dla babci można zrobić wkładając w nią wyłącznie serce o tyle w wypadku samochodów niestety trzeba mieć jeszcze pieniądze. Niekoniecznie grube tysiące na magnezowe felgi i wydechy z kwasówki ale przynajmniej minimum na oryginalne części, chemię i niezbędne narzędzia.

      No chyba, że ktoś lubi jeździć na przetaczanych 10 krotnie tarczach i oponach z datą produkcji 1996  ;}

      Zgadzam się jednak co do tego, że na forach istnieją pewne konserwatywne wzorce, za nieprzestrzeganie których można zostać zjechanym przez ludzi, którzy swoje samochody zbudowali zgodnie z nimi. Owszem, z reguły są to "bezpieczne" kombinacje, które faktycznie dobrze pasują do danego samochodu ale ja jednak bym się tam nimi specjalnie nie przejmował – podążanie za przyjętymi trendami zostawmy innym. Znacznie ciekawiej jest kreować własne.

  5. bąbel 24 sierpnia 2013 o 21:25

    Czyżbyś zajechał w niedziele o 15 pod tesco? :E

  6. Bartolo 26 sierpnia 2013 o 01:19

    Brawo za obrazek :) Swoją drogą czasy trochę się zmieniły i auta z lat 90-tych można kupić za naprawdę niewielką kwotę i myślę że stąd się biorą pomysły mamisynków (hipsterów) na to aby poprzez zakup "customowego" auta zabłysnąć wśród znajmoych, jak to świetnie sobie w życiu radzą… szkoda tylko że najczęściej nie za swoją kasę.

    1. Tommy 26 sierpnia 2013 o 09:37

      Właśnie gdyby kupowali niszowe, hipsterskie samochody jak Citroen BX, supra 1-gen czy Mercedes W123 to nawet bym się cieszył – miałbym okazję oglądać je na ulicach nieco częściej. Z reguły jednak myślenie tej grupy ludzi wygląda tak:

      "Kupiłbym sobie stary, unikatowy samochód, ale one dużo palą i trzeba przy nich robić. Wezmę więc megane od mamy i pomaluję  koła na różowo – będę się wyróżniać i mieć stylówę jak Vin Diesel w F&F, a do tego się nie napracuję i wydam tylko 12zł na farbę w sprayu."

  7. wuner 27 sierpnia 2013 o 12:12

    Mnie niestety coraz bardziej zaczyna irytować ta "motoryzacyjna brać". Właśnie z powodów, o których piszesz.
    Czara goryczy została przepełniona w ostatnią sobotę w BB ok 23:00. Wracałem znad morza – 10h w trasie, 720 km już przebyte. Jechałem od strony Katowic i spod Tesco wypadło przede mnie (oczywiście wymuszając pierwszeństwo – musiałem ostro przyhamować) kilku właśnie takich "zapaleńców", czytaj: gówniarzy (zaznaczam, że jeszcze przez jakieś 1,5 roku mam dwójkę z przodu) w jakichś starych raszplach – oczywiście oklejonych, z podziurawionymi tłumikami i na chińskim gwincie i felunku z alledrogo. Był tam jakiś dwukolorowy baleron, czerwony gulf dwója, czarne e36, trupiaste uno i pewnie jakaś honda, do tego jakaś pierdziawa stylizowana na ścigacza. Wszyscy z tych kutafonów w obowiązkowych kolorowych fullcapach z zawadiacko przekrzywionymi daszkami, rozbawieni, uchachani, popisujący się możliwościami swoich sztrucli przy każdych światłach od Sarniego Stoku, po Andersa, do tego pacjent na pierdziawce uroczo strzelający z rurki przez całą drogę…
    Ja rozumiem chęć spotkania, podystkutowania o samochodach, wspólnej przejażdżki. Ale do szału doprowadził mnie fakt, że te buce (z tego, co zauważyłem, to rejestracje raczej SBI i SZY), cały opisany wyżej odcinek trasy pokonali z prędkością ok 30km/h blokując oba pasy ruchu!
    Jestem zapalonym miłośnikiem motoryzacji. Ale jeśli dziś tak ma wyglądać kult samochodów, to chyba zacznę zbierać znaczki.

    1. Beddie 27 sierpnia 2013 o 13:14

      Muszę zabrać oczywiście głos w tej sprawie, jako że mam spory przegląd takich akcji robiąc zloty staroci. Ja mam inny problem – ziomeczki z civicami z połowy lat 90, E36 (sorry Tommy;) ), Astra GSI to jest jakiś dramat. Mają fury, które są na etapie bycia paściami społecznymi. Za stare na lans, za młode na klasyki. Goście zamiast spróbować stworzyć jakąś własną niszę i z tym działać atakują do obu grup. Posiadacze lans fur wypieprzyli ich na butach, wiec uderzają do mnie. Na siłę starają się wpie*dolić między starocie, bo ich fura przecież ma 18 lat i (uwaga cytat) "jest na takim wypasie, że wielu posiadaczy E36 by się dało pochlastać za to". Nie są w stanie zrozumieć, że to nie jest ich miejsce. Jak po kilku naprawdę uprzejmych prośbach nie udaje się im przemówić do rozumu to zostają nazwani po imieniu i poproszeni o oddalenie sięszybkim krokiem. Wtedy jak przystało na kozaka zapuszczają umcyk na całego i odjeżdżają w opracah taniej gumy i pierdzeniu dziurawego wydechu. Jest to bardzo wku*wiajace, bo  długo starłem się zapracować na opinię najabrdziej kulturalnej i spokojnej grupy motoryzacyjnej w mieście (info od policjantów, któzy wpadają regularnie pooglądać prawdziwe samochody po rozgonieniu ścigającego się tuningowanego barachła :) ).
      Kolejna grupa to cultstyleowcy. Łebki w fullcapach (najlepiej wypowiadać to po polsku, ma najwięcej sensu) w zglebionych VAGach na lansikowych felgach i prezerwatywach zamiast opon. Pajacują, napie*dalają muzyka i myślą, że są fajni. Nie, są burakami takimi samymi jak ich ziomki w Goferach 3, tylko mają starsze auta. Właśnie – mają starsze auta, ale nie lubią starych aut. Mają Golfa 1, bo to lansik, ale chetniej kupiliby sobie Golfa V/VI GTI niż np Karmanna Ghia. 
      W ramach dalszego wylewania żali – kolejna grupa. Jestem wielkim posiadaczem Mercedsa, spie*dalać mi pajace ze śmietnikami za mniej niż 25kpln, a ten z 35 letnim autem za 2500 to jest gnój i jaki mprawem on przechodzi koło mnie. Tego nie trzeba chyba komentować, nie?
      Co do rundek po mieście – regaulrnie takowe organizuje i jedziemy z prękością od około 30km/h (pierwszy w grupie) do 70 (zamykający grupę 40-50 aut). Jest jeden szczegół – nie blokujemy ruchu, jeśli jedziemy dwoma pasami to znaczy, że droga ma 4, nie wpieprzamy się, wpuszczamy ludzi, nie jesteśmy złośliwi. Może dlatego nigdy nie widziałem wrogiego spojrzenia od innych kierwoców? ;)
      Sorry za elaborat, ale akurat tutaj widzę, że jest sporo osób postrzegających świat normalnie :)

      1. wuner 27 sierpnia 2013 o 14:53

        Co do rundek po mieście – regaulrnie takowe organizuje i jedziemy z prękością od około 30km/h (pierwszy w grupie) do 70 (zamykający grupę 40-50 aut). Jest jeden szczegół – nie blokujemy ruchu, jeśli jedziemy dwoma pasami to znaczy, że droga ma 4, nie wpieprzamy się, wpuszczamy ludzi, nie jesteśmy złośliwi. Może dlatego nigdy nie widziałem wrogiego spojrzenia od innych kierwoców? 
        Sorry za elaborat, ale akurat tutaj widzę, że jest sporo osób postrzegających świat normalnie 

        I ja całkowicie rozumiem robienie rundki po mieście. Ba, jestem za. Ale rundka po mieście ma być kulturalna. Ma pokazać rundkowiczów z najlepszej możliwej strony. Ma sprawić, że każdy się oglądnie na kawalkadę i uśmiechnie, że inni kierowcy wyciągną za okno rękę z uniesionym kciukiem.
        Kciukiem, a nie środkowym palcem!
        A ta parada debili doprowadziła mnie po prostu do szału. Może gdybym wracał z Katowic, czy jeździł tylko po mieście, nawet bym się nie poirytował. Ale siedziałem za kółkiem już dziewiątą godzinę i na prawdę marzyłem o postawieniu maszyny w garażu i napiciu się zimnego piwa…
         

      2. paulina 4 października 2013 o 02:00

        A teraz wypowie się baba, która lubi obserwować ludzi, z którymi ma do czynienia. 

        Miałam kontakt chyba z każdą grupą zapaleńców samochodowych, którzy zostali już wymienieni. Jako, że zaliczam się do grupy osób, które na co dzień jeżdżą samochodami "na etapie bycia paściami społecznymi" to wręcz trzęsie mną i muszę się ustosunkować. 

        Zacznę od tego, że dla mnie przerabianie np.: gaźnika i modyfikowanie go są dwoma różnymi rzeczami – przerabiał gaźnik mój tata, który właśnie metodą prób i błędów, spędzając długie godziny na podwórku naprawiał go, usprawniał i dążył do tego, by w połączeniu z całą resztą Komara czy Multipli (w pierwszej jej wersji) spełniał swoją rolę w 101%. Modyfikacja natomiast kojarzy mi się tylko i wyłącznie z chłopaczkami szukającymi w popularnych Internetach komu co zlecić, by było "lepiej", "mocniej" i zerowym nakładem czasu czy pieniążków – innymi słowy – pejoratywnie.

        W mojej karierze na własność posiadałam dopiero dwa cudeńka – CC 700 i Astrę F. Jak zorientowałam się, że motoryzacja pociąga mnie bardziej niż większości moich kolegów, byłam na etapie kupna Astry (nie był to do końca mój wybór, a jedynie złapanie okazji by złapać coś większego i bezpieczniejszego niż cinquecento z ręcznym ssaniem). Od razu wpadłam w szeregi klubu astry. I rzeczywiście, pierwsze co to obśmiałam masę moich nowych kolegów za tjuny ich kibli oraz rozpisywanie się w tematach na forum jak to dbają o samochody, dodając do wyposażenia pachnące choinki i naklejkę carbon na wszystkie plastikowe elementy (w tym momencie pada często sformuowanie CO JA TUTAJ ROBIĘ, ZNÓW ZABŁĄDZIŁAM). Ale z biegiem czasu wiem, że nawet ci, którzy jeżdżą GSi, mogą aspirować do rangi "przerabiaczy", a nie "modyfikatorów". Są tacy, którzy wiele rozumieją, robią auto dla siebie, a nie pod publikę, dbają o stan techniczny i wizualny, nie używają szprejów za 12 zł do malowania felg i (o zgrozo!) całego auta (bo i tacy u mnie się zdarzają), za to wsadzają do auta poliuretany, dobre sportowe (a nie tylko twarde) zawieszenie, dłubią przy silnikach, szukają większych tarcz, a całość dopełniają ładną felgą i dobrą oponą. A potem… A potem robią wszystko, by wyciągnąć ze 150-konnego silnika co się da. I czerpią z tego radość, nie robiąc nikomu nic złego.

        Oczywiście do tych, co popadają w skrajności jakoś nie pałam miłością i jak widzę porobione negatywy, naciągi na kołach i zglebione auto do tego stopnia, że wożą w bagażniku deski, by pokonać próg zwalniający, to… sami rozumiecie. 

        Sama bezgranicznie zakochałam się w zabytkowych samochodach, mam tu na myśli Triumphy, Mercedesy (takie W111 coupe), pierwsze Duże Fiaty, czy przedstawicieli motoryzacji amerykańskiej typu Lincoln Continental, czy Chevrolet Impala. Mimo to, z braku laku, jeżdżę białą Astrą i nie czuję się z tym źle. 

        Każdy ma swoje miejsce. Sama przyjeżdżam do Zabrza na M1 pooglądać te wszystkie zmodzone trupy oraz dopieszczone nowe wozidła. Na Strefę w Gliwicach jadę pooglądać wyścigi, by poczuć trochę emocji, gdy widzę, że ustawia się Cinquecento z Audi A6 (i cc wygrywa!), na ćwiartki w Katowicach też wpadnę, by pooglądać i się pośmiać, wyluzować. A na zloty zabytków jeżdżę po to, by się trochę odchamić i porozpływać przy dźwiękach starej V8, pooglądać i poczuć ducha opuszczonych niegdyś samochodów z bagażem doświadczeń.

        I wszędzie czuję się dobrze. Ale wszędzie inaczej. 

        Co do Wielkich Panów z Mercedesa powyżej 25k. Ich samochody uwielbiam, ale totalnie nie odnajduję się w środowisku. S klasy z końca lat 60 przyprawiają mnie o dreszcze, za to właściciele wywołują u mnie torsje. Jestem na ich gadkę najwidoczniej zbyt biedna. :P

        1. Tommy 4 października 2013 o 07:34

          Widzisz, dzięki mojemu znajomemu o pseudonimie Harry Twarda Pała (nie pytaj, bo nie chcesz wiedzieć) w moim małym wymiętoszonym słowniczku figurują się dwa terminy dotyczące siedzenia w garażu.

          "Rasowanie", oraz "tuningowanie" (synonim Twoich modyfikacji).

          I o ile to pierwsze wymaga wspomnianego przez Ciebie pomyślunku i ciężkiej pracy, o tyle drugie ogranicza się z reguły do kliknięcia "kup teraz" i przykręcenia kilku chińskich śrubek z plastikowej stali.

          Niestety coraz mniej osób świadomie buduje swoje samochody. Zdecydowana większość idzie w kierunku prostych zabiegów mających podnieść jedynie nieco szacun pod pobliskim marketem.

          Niby klimat ten sam. Też wymaga kluczy, nasadek i inwencji ale cel jakby zupełnie zagubił się we mgle.

           

    2. Tommy 28 sierpnia 2013 o 07:55

      "Ale jeśli dziś tak ma wyglądać kult samochodów, to chyba zacznę zbierać znaczki."

      Zabiłeś mnie tym tekstem :}

      1. wuner 28 sierpnia 2013 o 09:30

        At your service ;)

  8. GO-Leasing 27 sierpnia 2013 o 13:38

    Tak jak piszesz, samochód buduje pewien wizerunek mężczyzny, dlatego każdy facet tak przywiązuje sie do swojego auta i stara się powiązać z nim swój własny styl. Świetny artykuł, piszesz lekko i zabawnie – będziemy tu zaglądać częściej. 

    Różowe koła – bo zrobione dla mamy? Dziwne..

    Widzę, że interesuje Cię tematyka samochodowa, motoryzacyjna. My poświęcamy jej dużo czasu i piszemy o tym, w jaki sposób można zakupić samochód na dobrych warunkach – jeśli Cię to interesuje, zajrzyj do nas! :)  

    (https://www.facebook.com/ekspercileasingu)

  9. Ven_ 27 sierpnia 2013 o 21:09

    Go-Leasing, według mnie trafiłeś w sedno.
    "samochód buduje pewien wizerunek mężczyzny"

    PZatrząc na dzisiejszą młodzież nie dziwi mnie 'degeneracja' tuningu. Jeżeli wchodząc do sklepu z ciuchami mam problem ze znalezieniem działu męskiego, mijam zagłodzonych kolesi w za małych spodniach typu rurki i apaszkach, bądz też przypakowanych uciekinierów z więźnia z jakimś tauażem plemiennym i o dwa numery za ciasnym T-szercie, to nie jestem zdziwiony że samochody którymi chcą się pochwalić wyglądają tak a nie inaczej. 
    (nie drażni mnie sam strój czy wygląd, tylko 'przerysowany image')
    Jedni wiedzą moto próbują zabłysnać na portalach typu wiejski tuning, przeszukujący wyszukiwarkę zdjęć google i niejednokrotnie wyśmiewając demo-cary sprzed lat (kiedy to one wyznaczały trendy i wpakowano w nie grube tysiące) czy rasowych przedstawicieli F&F również sprzed dekady albo i lepiej. inni pojawiają się na forach i chcąc przynależeć do 'rasowych tunerów' grzebią przy tym, co mają pod ręką, (nie ważne czy to yaris matki, czy za własną kasę kupiona stara honda)  ale nie lubią się przemęczać (bo albo w tych za chudych rękach nie ma pary żeby koło odkręcić, albo trzeba lecieć na siłkę i pomachać sztągą i na takie bzdety nie ma czasu). ciężko powiedzieć nawet czy dana grupa z tuzina aut z początków lat 90' potrafiłaby wybrać te warte modzenia ze względu na kształty a nie na własne potrzeby ("bo do kombi zapakuje kumpli, browary i inne bzdety jadąc gdzieśtam")

    Podejście do aut się zmienia. Z jednej strony to dobrze, bo takie grupy o których wyżej na pewno długo się nie utrzmają, z drugiej trochę przykro że młodzi tak lecą na łatwiznę. Światełkiem w tunelu jest zmana postrzegania starych aut. Jeszcze pare lat temu jak nie maiłeś nowego 'paska' to byłeś biedakiem, robolem itd., i wszyscy stawali na uszach żeby mieć lepsze auto niż sąsiad. Co z tego że na kredyt, a w lodówce kostka smalcu… teraz to się zmienia. Przeciętny kowalski zaczyna dostrzegać fakt, że nowe auto może kupić każdy. Pierwszy z brzegu jełop może isć do salonu i kupić wydrapanego do gołej blachy z wszelkich bajerów hyundaia z rocznika 2013 i mieć "nowe" auto, ale nie każdy może mieć odrestaurowane auto (nawet to przeciętne z lat 90'), bo to wymaga wysiłku i chęci. A do takiego wysiłku nie jest zdolny maminsynek, kolega chętnie oglądający damskie torebki, czy przygnieciony gryfem osiedlowy paker. Do takiego wysiłku jest zdolny facet z włosami na klacie, niedomytymi ze smaru rękami (choć do pracy może śmigać pod krawatem) i nieco przydużym "piwnym sześciopakiem" poniżej mostka. Poprostu facet.

    1. Tommy 28 sierpnia 2013 o 08:01

      Wiesz co, starsze, odrestaurowane samochody były zawsze. I zawsze wzbudzały one szacunek. Owszem, ze względu na to, że ludzie odbudowywali bardzo różne modele (od pospolitych sedanów, po unikatowe spidery) to  niekoniecznie wszystkie te samochody budziły na ulicy podziw. Szacunek za to – absolutnie zawsze.

      Pamiętam, że kiedy za lat szczenięcych biegaliśmy z kumplami po osiedlu za piłką, jeden z naszych sąsiadów miał starego Nissana Bluebird – wóz już wtedy był dość stary i niespecjalnie urodziwy, ale był zachowany w tak niesamowitym stanie, że gdy przejeżdżał obok nas staliśmy na baczność jakby oddając właścicielowi honory.

      Choć nie rozumiało się wtedy zbyt wiele to po prostu czuło się ten trud i pasję włożoną w ten wóz.

      I to nam wyraźnie imponowało.

  10. Ala 28 sierpnia 2013 o 13:10

    Genialny art, który dowodzi na to, że fala hipsterstwa zalewa nawet niewinne czworokoły. Jednak fala ta to faktycznie tani niby-lans, a nie rasowe grzebanie się w smarze i operacje na otwartych flakach samochodu. Rozumiem hipsterskie aspiracje (kazdy chce czuć, że coś potrafi i gdzieś przynależy), ale co tu dużo mówić – powciskałabym ich do tych autek i wysłała do hipsterlandii. Czy coś;)

  11. michalll 29 sierpnia 2013 o 16:31

    "Podejrzewam, że Wy również macie w okolicy jakiegoś moto-zapaleńca, który co wieczór piłuje jedynkę po osiedlowej uliczce, prawda?"

    Ja mam takiego co driftuje na rondzie :)

  12. Krieg 31 sierpnia 2013 o 19:29

    Zawsze chciałem tutaj zamieścić swoje przemyślenia na temat motoryzacji ,ale żem jest człowiek leniwy ,więc do tej pory nie udawało mi się :p

    Na początek gratuluję autorowi bloga ,który potrafi w "elegancki" sposób przedstawić za pomocą literek , co go "boli" i "drażni" :) Uwielbiam takie klimaty. Można się pośmiać i jednaczeście czegoś nowego dowiedzieć , np. ,że "rurki" to zło wcielone :D

    No ,ale miałem pisać o autach , tak więc już zaczynam. Kiedyś przeczytałem w necie taki cytat " Kupujemy rzeczy których nie potrzebujemy ,za pieniądze ,których nie mamy , żeby zaimponować ludziom ,których nie lubimy" Po przeczytaniu tego tekstu , każdy z nas powinien się zastanowić , po co kupuje takie ,czy inne auto? , z takim , czy innym silnikiem? Widzę dość często jakiegoś chłopaczka , który po jednym roku pracy kupuje sobie jakieś "lanserskie" auto z silnikiem conajmniej 150 konnym ,a po iluś tam miesiącach sprzedaje i szuka czegoś tańszego w eksploatacji. Dla mnie tacy ludzie są śmieszni!!!. Oni są na szarym końcu w mej hierarchi. Bo nie mają za grosz rozsądku. Niejeden zapewne napisze ,że spełniając marzenia nie należy kierować się rozsądkiem ,lecz sercem. Oczywiście marzenia należy spełniać , ale nie za wszelką cenę. Marzenia z upływem lat mogą się zmienić ,a wydana kupa szmalu na zbudowanie własnego auta przepada w dużym procencie.

    Prawdziwy facet niekoniecznie musi jeździć super autem , musi natomiast myśleć logicznie.

    Nie mam tutaj zamiaru pisania ,że tuningowcy tacy jak Tommy są bee ,bo tak nie jest. Każdy z nas ma coś takiego jak wyobraźnia. Myślę ,że Tommy wie ile może i na ile go stać. Bo to nie jest "jednosezonowiec"  :) Tak więc na koniec życzę wszystkim wyobraźni ,bo to najważniejsze :)

    1. Tobiasz 31 sierpnia 2013 o 22:29

      Według mnie masz całkowitą rację pisząc o tym lansowaniu się na siłę. Również ciężko mi zdzierżyć kretynów, którzy wydają majątek na jakieś "odlotowe fury", a ostatecznie kończą wkomponowani w drzewo – szczęśliwie jeśli tylko oni są pokrzywdzeni. Ale niestety wśród sporej części szczególnie młodych ludzi brak choćby zalążka wyobraźni nie mówiąc już o rozsądku.

      Teoretycznie ja jestem po drugiej stronie skali bo kupiłem "nieodlotową furę" za 2500zł wpakowałem w nią imponujące 1000zł [bo jednak bezpieczeństwo ponad wszystko] i przejechałem tym 180000km [sto osiemdziesąt]. Tak jak pisałem na początku motoryzacja nie odgrywa dla mnie istotnej roli ale potrafię docenić ludzi, którzy robią coś z pasją, a nie tylko z chęci imponowania 

    2. Tommy 2 września 2013 o 13:34

      Za tego "Tommy'ego tuningowca" to się normalnie obrażę ;}

    3. rebel 3 września 2013 o 02:39

      Wybacz, Krieg, może źle Cię zrozumiałem, ale Tommiemu chyba nie chodziło o pochwałę 'bycia rozsądnym gościem' w kestiach motoryzacyjnych… 

      Tak się składa, że ludzie którzy dłubią w furach w takim wydaniu, jaki wspomina Tommy, rozsądek często znają tylko z opowiadań. Tutaj chodzi o zaangażowanie w swoje hobby. Tacy ludzie nie kupują samochodu w celu przemieszczania się nim z punktu A do punktu B po najniższych kosztach, tylko dla frajdy jazdy takim, a nie innym samochodem – oraz dla frajdy jego modyfikowania, usprawniania, upiększania. Tego nie da się wytłumaczyć komuś, kto tego nie czuje. 

      Myślę, że autorowi chodzi też między innymi o to, że to nowe pokolenie (nie nadużywałbym pojęcia hipster) więcej wysiłku wkłada w podzielenie się ze światem faktem, że coś tam zrobiło 'ciekawego' niż faktycznie skupia się na tej czynności. No, generalne spłycenie 'zajawki'. Na zasadzie, że jeśli w tym sezonie cool jest stickerbomb i kolorowe felgi czy – dajmy na to – FSO 1500 "Borewicz" na glebie, to właśnie sie to robi tylko po to, żeby się polansować tanim kosztem, a jesienią to wystawić na alledrogo i kupić inny 'projekt', który rokuje, że będzie 'w temacie' następnym sezonie. 

      Tommy, na każdy temat można spojrzeć z różnego kąta. Ja bym akurat nie pomstował, bo to, że młodzież generalnie zaczęła się jarać starszą motoryzacją poczytałbym raczej za zaletę. Sukces spotkań Youngtimer Warsaw pod stadionem czy naszych imprez (saturday-night-cruise.pl – 110 pojazdów ostatnim razem) jest pochodną tego, że wszystko dzieje się szybciej i szczyle łapią nasze zajawki. Z jednej strony szkoda, że to spłycają, ale z drugiej strony – jeśli 1 na 5 z nich zostanie w klimatach i się zaangażuje, to uznałbym to za sukces. Akurat przechodzimy szczyt mody na starszawe auta i będzie tak jak z każdą modą. 

      Widzę pewną analogię, do mojego pokręconego hobby. Otóż w końcówce lat 70tych (w przeciwnieństwie do boomu przełomu lat 60tych i 70tych) poziom zainteresowania mocno podrasowanymi garbusami w tradycyjnym cal-look w Kaliforni mocno spadł. Początek lat 80tych przyniósł nowy wzrost. Dzieciaki podchwyciły temat i moda wybychła tak silnie jak nigdy przedtem i potem. Rzecz w tym, że szczyleria dość luźno traktowała zasady 'tradycyjnego' stylu i auta już nie były 'mocne i delikatne w stylu' a wręcz odwrotnie – silniki najczęsciej były dosć słabe, ale stylówa, kolory i wzory były na topie. Co stało w absolutnej sprzeczności z 'tradycją'. Efekt jest taki, że ten nagły wzrost obudził scenę z letargu i 'stara szkoła' wróciła mocno w latach 90tych. 

      Nie obawiałbym się zatem. Fala głównej mody przejdzie i zostaną najwytrwalsi :)

       

  13. Krieg 3 września 2013 o 22:49

    Tommy jeśli się obrazisz no to trudno , masz do tego prawo jak każdy :) Wydaje mi się ,że kolego rebel nie masz racji. Tommy doskonale wie co oznacza rozsądek , nie wydaje ostatnich pieniędzy po to by kupić sobie kolejny komplet alufelg jak to zawsze powtarza w swoich felietonach. Ilość pieniążków jakie przeznacza na swoje hobby nie przekracza jakiegość wielkiego pułapu w stosunku do tego ile zarabia. Skąd wiem ile zarabia? Nie wiem ,po prostu spekuluję ,że nie są to "dutki" ,które starczają jedynie od pierwszego do pierwszego. Czuć w powietrzu ,że Tommy to zaradny chłopak :) Lecz nie o papierkach mieliśmy mówić , więc wrócę do tematu.

    Ludzie różnie traktują swoje auta. Tommy wychwala pod niebiosa auta z tylnym napędem , a jedzie równo po pewnej koreańskiej marce ,która wg. mnie robi z każdym rokiem spore postępy. Dwóch ludzi , dwa różne poglądy na motoryzację. Pewnie ktoś napisze ,że tego nie czuję. Może i tak. Lecz muszę dodać ,że w swoim życiu miałem auto ,które można byłoby nazwać tuningowane. Bardzo dobrze je wspominam , choć do bezawaryjnych na pewno nie należało.

    W sumie mógłbym napisać ,że mam szacunek do każdego auta , jakiekolwiek by ono nie było. Niestety obecna motoryzacja się nieco popsuła. Koncerny kombinują i starają się utrudniać jak tylko mogą ,by nikt nie mógł wykonywać wszelkich samodzielnych naprawaw pod domem. Tylko na serwis i płacić jak za zboże. Kiedyś można było jakiś podzespół rozebrać na wiele innych części ,a obecnie wszytko zastępuje się różnymi nierozbieralnymi modułami. Jak nawali , to na szrot i po nowy do sklepu. Taka teraz moda przyszła. Popatrzcie sobie na waszych rodziców , dziadków. Sporo żyje długie lata ze sobą , a obecne małżeństwa szybciej się kończą niż się zaczynały. Bo jak coś nie pasi to po nowe i tyle. A kiedyś się naprawiało , czy to rower , czy samochód , czy też związek miedzy dwojgiem ludzi. Także nie miejcie żalu ,że młodzi tuningują auta po najniższej lini oporu. To wina nas wszystkich sami do tego doprowadzamy. Zmieniając  między innymi telefon co pół roku ,bo wyszedł nowy model. Życie obecnie wygląda na ciągłym lansowaniu się. Jeden autorytet krzyknie ,że auto koreańskie na literkę "h" jest złe to reszta mu bezgranicznie wierzy ,a sama wyłącza mózgi. Obecnie na świecie jest mało ludzi , którzy nie dają się manipulować. A szkoda.

    Na zakończenie życzę wszystkim spokoju i opanowania :) pozdro

  14. Tommy 4 września 2013 o 07:57

    @Kreig – oj nie raz zdarzyło mi się spłukać doszczętnie z powodu jakichś gratów, na których bardzo mi zależało;} Gdy kupowałem Fiestę XR2i to nie miałem nawet na benzynę, żeby wrócić nią do domu, a gdzie tam dopiero myśleć o przeżyciu do końca miesiąca;}

    Ale wracając jednak do motoryzacji – bo widzisz, je nie oceniam tyle samych samochodów (ten jest ładny bo ma tylny napęd, a tamten jest be) tylko pewną filozofię, którą da się zauważyć w procesie ich projektowania, powstawania, i którą następnie my – kierowcy, możemy w nich odnaleźć.

    Hyundaia nie lubię nie dlatego, że robi beznadziejne samochody – wiem, że od czasów pony czy accenta zrobił on bardzo duże postępy i teraz nie odbiega specjalnie od Renault czy Mitsubishi.

    Problem polega jednak na tym, że w jego działaniu nie ma ani krztyny radości czy innych wartościowych dla mnie emocji. Żadnej pasji. Żadnej zazdrości czy zdrowej sportowej złości – Hyundai nie buduje nowego modelu coupe dlatego bo konkurencja urwała kilka kolejnych sekund z czasu na północnej pętli i strasznie go to wkurza.

    On robi to, bo pewien gość w szarym garniturze, który nawet nie wie co to jest "coupe" zauważył w swoim excelu, że da się tu podnieść wynik sprzedaży o kilka punktów procentowych. A potem kazał inżynierom zbudować coś takiego bo w swojej ofercie ma to też BMW czy Toyota.

    A to trochę tak jakbyś kazał grupie inżynierów samochododych zbudować skrzypce – z całą pewnością zrobią to dobrze bo mają ku temu zdolności i narzędzia ale tak naprawdę nigdy nie będzie to nawet namiastka Stradivariusa.

    Po prostu brak w tym pasji.

    Nie wychwalam więc RWD z powodów związanych z modą na drifting czy możliwość bezsensownego kręcenia się wokó ronda. Robię to ponieważ w tego typu samochodach bardzo łatwo odnaleźć radość z jazdy. Zupełną przeciwnością BMW jest Escort, którego również uwielbiam – i choć może się to wydawac absurdalne, to kocham go ze względu na te same wartości co BMW.

    On po prostu wywołuje uśmiech.

  15. Krieg 4 września 2013 o 16:45

    @Tommy – wierzę Ci ,że nieraz wydawałeś całą swoją kasę na dziedzinę zwaną motoryzacja ,ale kiedy to było? Świeżo po zdanym prawku? Dzisiaj zrobiłbyś tak samo?. Cały swój dobytek jaki zapracowałeś przeznaczył na auta? Wątpię.

    Myślisz ,że szefostwo koncernu z Monachium kierują się obecnie tą samą filozofią co 20 , 30 lat temu? Na moje to odcina tylko kupony od tego co kiedyś stworzyli. Popatrzmy na taką e30-stkę. Autko małe zadziorne ,lekkie , można by powiedzieć chamskie ,albo e36 trochę bardziej nabite ,ale dalej ma się wyobrażenie ,że ten samochód to taki trochę typ człowieka nieobliczalnego. Dzisiejsze bolidy koncernu BMW stały się natomiast prestiżowymi furmankami , ludzie ,którzy kupują te auta w salonach biorą je głównie dla prestiżu. W większości nie zamierzają czerpać radośći z jazdy bokiem.

    To samo stało się z japońską hondą. Kiedyś auta tej marki miały najbardziej wysilone i skomplikowane jednostki. Do tego lekka buda i mała rajdówka jak znalazł. Obecnie filozofia znacznie się zmieniła. Aut tych w salonach nie kupują młodzi gniewni lecz osoby bardziej rozsądni. Można byłoby tak w nieskończoność pisać.

    Motoryzacja ciągle się zmienia. Za 5 lat koncern produkujący niegdyś auta typu pony lub accent może stworzyć coś naprawdę dające radość z jazdy pokroju bawarki e30 lub e36. Kto im zabroni? Dzisiaj marka ta nie wywołuje jak to napisałeś zadrości , czy też zdrowej sportowej złości ,ale jutro kto wie. Świat niejednym nas jeszcze zadziwi.

    Może za 10 lat wejdę na prentki-blog.pl ,a tam ujrzę zdjęcia lśniącego hyundaia pony siódmej generacji z czterema rurami wydechowymi ubranego w ciemny gangsterski lakier z dopiskiem , że te auta są dla prawdziwych mężczyzn ,a bawarki są bee :D haha czyż to nie piękne? :D pozdrawiam

    1. Tommy 5 września 2013 o 10:26

      Spójrz na to co ostatnimi czasy wyprawaiłem z cabrio, spójrz na to zielone coś co stoi na moim podjeździe i weź pod uwagę, że trzymam teraz w garażu połowę Forda Fiesty nad którym to dość intensywnie pracuję.

      Wbrew pozorom przez ostatnie kilka lat niewiele się zmieniłem (oczywiście poza tym, że jestem znacznie przystojniejszy).

      Ja wiem, że to może wydawać Ci się abstrakcyjne ale nadal zdarza mi się spłukać z dnia na dzień tylko dlatego, że coś sobie ubzdurałem (patrz moje 328). Nadal potrafię siedzieć w garażu do rana tylko dlatego, że irytuje mnie dźwięk wydawany przez pompę wody. Nadal mam na komputerze folder ze zdjęciami sportowych samochodów.

      Ja wcale nie dorosłem.

      Po prostu stałem się trochę starszy (i przystojniejszy ale o tym już wspominałem).

      Druga sprawa – obecnie żaden koncern samochodowy nie kieruje się tą samą filozofią co 30 lat temu (nie zmienił się chyba tylko element związany z dodatnim wynikiem finansowym). Nie oszukujmy się – świat (czyli i my) wymaga od nich zupełnie innych rzeczy i nikt nie kupiłby dziś nowego BMW, gdyby drzwi przy zamykaniu wydawały z siebie dźwięk upadającego na podłogę garnka jak miało to miejsce w modelu e21.

      Wymogi bezpieczeństwa, normy jakościowe, konkurencja, pogoń za komfortem.

      Mimo wszytko jednak uważam, że niektóre samochody po prostu są fajne, a inne nie. Na ten obraz składa się bardzo wiele czynników, a dla mnie osobiście jednym z najważniejszych z nich jest szeroko rozumiany charakter.

      Coś trudnego do uchwycenia co sprawia jednak, że mam przed sobą nie tyle bezduszną maszynę o określonych funkcjach, co po prostu zabawkę.

      Samochodowy odpowiednik pluszowego misia o imieniem Tadeusz, który choć wypchany watą, posiada jednak bijące serce. Misia, który z biegiem czasu staje się kimś cholernie mi bliskim. Niemym świadkiem wielu wspaniałych momentów i przygód. Kompanem, z którym poznajesz świat i dla którego zrobiłbyś naprawdę wiele.

      Tak właśnie widzę motoryzację.

      A odnośnie Hyundaia – widzisz, problem w dużej mierze polega na tym, że wokół tej marki nie buduje się społeczność. Nikt nie dba o modele, które posiadają kilka zer na liczniku kilometrów. Nikt nie robi tego, ponieważ te samochody nie mają w sobie emocji. Kupują je po prostu ludzie pragnący mieć estetyczny i w miarę solidnie wykonany samochód.

      I w przeciwieństwie do pluszowego misia od BMW, gdy tylko nadejdzie odpowiedni czas, bez wahania wyrzucą go na śmietnik.

      A tak nigdy nie narodzi się legenda.

  16. Krieg 4 września 2013 o 17:03

    Aha ,ludzie w szarych garniturach ,którzy zajmują się robieniem , analizowaniem tabelek w excelu , nie każą robić aut ,bo Toyota czy BMW wypuściło takie czy inne auto. Robią to w większości tylko  pod swoich klientów. Gdyby było inaczej to takie ferrari , czy też lamborginii stworzyło by sobie jakiegoś minivana i już. Dlaczego tego nie robią? Bo w tych renomowanych markach też siedzą ludzie z szarymi garniturami , którzy potrafią kalkulować. Nie będą sobie przecież strzelać w kolano nieprzepyślaną decyzją. Tak więc to ,że BMW ma taki czy inny wizerunek , to tylko zasługa klientów , to oni kierują markę w ,którym kierunku ma podążać. Nie właściciele firmy , nie inżynierowie , nie księgowi lecz zwykli klienci.

    1. Tommy 5 września 2013 o 10:46

      Tylko widzisz – dobra kalkulacja przewiduje nie tylko to, że samochód powinien mieć koła i kierownicę, ale także to, że powinien dostarczać właścicielowi pewne pozytywne emocje.

      I to na wiele różnych sposobów – od ładnego i prezyzyjnie działającego drążka zmiany biegów, porzez możliwość popatrzenia sobie na niezwykle intrygujące tylne światła, aż po nadsterowną charakterystykę czy agresywne brzmienie wydechu.

      To wymaga jednak sporo pracy i kreatywności i na tym właśnie poległo wielu producentów –  w tym właśnie osławiony Hyundai.

      Pomyśl sam – czym właściwie różni się choćby Hyundai i30 od Alfy Romeo Giulietta?

      Teoretycznie oba te modele to samochody. Mają podobne osiągi, bagażniki, opony. Oba służą do wożenia dzieci do szkoły, do odwiedzania mieszkających pod miastem teściów i jeżdżenia do Castoramy po nawóz do trawników i farbę do drewna. Samochód = samochód.

      Jednak gdy wsiadasz do Alfy, od razu masz wrażenie, że jesteś uczestnikiem jakiegoś wyjątkowego wydarzenia. Spodziewasz się wręcz młodej Claudi Cardinale, która wyskoczy zaraz ze schowka pasażera śpiewając utwór "volare" i wymachując biodrami. Oprócz środka transportu dostajesz po prostu znacznie, znacznie więcej.

      Gdyby ktoś powiedział Ci, że deskę rozdzielczą osobiście zamontował tu Andrea Biocelli to jak podejrzwam byłbyś nawet skłonny w to uwierzyć – aż tak bardzo włoski jest ten wóz.

      Z kolei wsiadając do i30 możesz odnieść wrażenie, że przez pomyłkę wlazłeś do szuflady ze skarpetkami swojego księgowego.

      Tak podobne, a tak bardzo różne.

      I to pomimo, że teoretycznie oba te wozy powstały z takich samych powodów nakreślonych przez ludzi w szarych garniturach (chociaż akurat włochów bardziej podejrzewałbym o czerwień Valentino)

  17. Krieg 5 września 2013 o 16:00

    @Tommy –  choć trudno mi się przyznać to jednak muszę przyznać ci rację. Szczególnie utkwiło mi zdanie ,że wokół marki Hyundai nie buduję się społeczności , rzadko ,który użytkownik dba o leciwe auta tej marki. A w koncernach gdzie samochody mają charakter jest zupełnie odwrotnie. Masa starych aut przechodzi renowację , wyglądają często lepiej ,niż kiedyś jak wychodziły z fabryki. Trafiłeś tym przemyśleniem w samą dziesiątkę.

    Dlaczego więc starałem się bronić koreańców przed innymi bardziej renomowanymi markami? Dlatego ,że moje następne auto chcę właśnie z koncernu Hyundai/Kia. Nie mam tu na myśli i30 , lecz auto klasy średniej sonata/optima/magentis , szczególnie ten ostatni w kolorze czarnym chętnie bym widział u siebie w garażu. Obowiązkowo wtedy wyleciały by wszelkie oznaczenia marki i modelu. Lubię auta ,które nie specjalnie zwracają na siebie uwagę ,a jednocześnie stawiają pytanie innym ludziom typu "co to kurde jest za auto?" Ferrari , Porsche , Lamborghini znają nawet dzieci w podstawówce. Takie są moje upodobania na dzień dzisiejszy , może za 5 lat będę myślał inaczej. Pożyjemy zobaczymy. Pozdrawiam

  18. NIUNIA 12 września 2013 o 09:30

    Od jakiegoś czasu mnie tu nie było i teraz nadrabiam zaległości.

    Tym artykułem sprawiłeś mi ogromną frajdę ale też niestety totalnie mnie zdołowałeś.

    Dzięki niemu przypomniałam sobie masę historii sprzed lat kilku…

    …pierwsze zloty BMW w Toruniu na które jeździłam jako żółodziób posiadający E21 i nie mający o nim żadnego pojęcia poza tym, że chciał je mieć! I tam poprostu podchodząc do ludzi mający takie stare auta wyciągało się rękę i mówiło "Cześć, który to rocznik?" :) I tak zaczynały się przyjaźnie, które brutalnie zweryfikowała później przede wszystkim odległość (zjamomi z Włocławka, Gorzopwa, Szczecina, Bydgoszczy) ale też życie a w szczególności chęć posiadania tak zwanej "rodziny zwykłej" a nie tylko "rekiniastej" ;)

    …pamiętam jak dziś moment w którym moje E21 dotarło na kolejną "Majówkę z BMW" ale niestety tak jej się tam spodobało, że nie chciała wracać ;) Ekipa moich rekiniastych przyjaciół z Włocławka przez 2 tygodnie po nocach (bo do pracy trzeba chodzić) robiła swapa bo umarł silnik :) A ja pojechałam do domu pociągiem bo ptrzecież szkoła/praca…Kiedy dostałam informację, że Truskawa gotowa poleciałam jak na skrzydłach. Autko umyte i przede wszystkim na chodzie czekało na mnie!!! Teraz już nie mam takich "motoryzacyjnych" przyjaciół, którym po prostu zostawiłabym auto…teraz jest niestety tak jak Ty piszesz Tommy…teraz na forach nie siedzą już ludzie"z tamtych lat"…

    …reasumując pytanie brzmi…czy to dlatego, że takie czasy i młodzież jakaś dziwna…czy też chodzi o to, że to my "strasi ludzie" którym dane było poznać PODZIEMNY KRĄG nie chcemy pokazać młodym jak cudownie może być…bo żona…bo dziecko…bo praca…prawda jest taka, że wystarczy chcieć i możemy na nowo siedzieć wieczorami w garażach z ludźmi w których chcemy wzbudzić szacunek i poważanie i popijając z nimi piwko wymieniać się kluczami i doświadczeniami…trzeba tylko zacząć szukać takich ludzi a nie wymówek !!!

    Taaa Daaaam! I zrobiłam MOON WALKA !

    Pozdrawiam wszystkich!!!!

  19. corradofan 19 września 2013 o 16:05

    a ja kiedys zrobie projekt jakiego nikt nigdy nie zrobil, z samochodu jakiego nikt w kraju nie przerabiał :D

  20. Leniwiec Gniewomir 27 września 2013 o 12:55

     

    I znów mnóstwo racji. Nie zgodzę się tylko z jednym zdaniem: "pogodzony ze swoim beznamiętnym i skrajnie przewidywalnym życiem księgowy w beżowych spodniach [ma] zielone volvo kombi". Otóż po pierwsze osobnik który uważa, że jakiekolwiek wyróżnianie się jest grzechem, kupi srebrny samochód gwarantując sobie pełną anonimowość i godziny doskonałej zabawy z cyklu "znajdź swoje auto pod marketem". Po drugie zaś – Volvo, czy to kombi, czy sedan, to nosiciel naprawdę zacnej stylówy. Mówię tu jednak o starszych modelach – sam mam ochotę na 740/940. W kombiaczu właśnie. Nie zgodzę się też z tym, że samochód jest wizytówką. Tzn. może i jest, ale dla tych, którzy nie mają pomysłu na lepszą. Ja sam wielbię motoryzację (szczególnie tę starszą) ale samochód nie jest dla mnie priorytetem – dlatego jeżdżę 16-letnią Mazdą wartą 3000zł, podczas gdy wartość mojego sprzętu basowego jest… no, powiedzmy, że kilkukrotnie wyższa (mój główny bas to Alembic – taki powiedzmy Aston Martin wśród instrumentów – i to on oraz to, co na nim gram, jest moją wizytówką a nie Madzia). Priorytety, Panie. Będzie troszkę więcej kasy, to wynajmę garażyk jakiś (nie mam własnego) i sprawię sobie jakiegoś miłego złomniczka typu Zastava czy Wartburg. Ale najpierw pewnie właduję kolejnych kilka tysięcy w sprzęt. Marzy mi się bezgłówkowy fretless piątka…

    A reszta – jak top mawiali starożytni Rzymianie, masz słusznego i jeszcze Ci rośnie.

    A swoją drogą co byś powiedział o posiadaczu srebrnego lub szarego Paska W Tedeiku?… ;-)

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *