Wczoraj wieczorem nie mogąc znaleźć otwieracza do konserw, przez dobre pół godziny próbowałem otworzyć puszkę fasoli za pomocą śrubokręta i nożyc do cięcia metalu (początkowo rozważałem użycie szlifierki kątowej ale doszedłem do wniosku, że Izie mogłaby nie spodobać się awangardowa, fasolowa smuga na świeżo odmalowanym suficie).

W efekcie wyglądam dziś jakbym gołymi rękami odpierał atak cierpiącego na padaczkę, niezrównoważonego psychicznie nożownika ze Skierniewic.

Tylko cud sprawił, że w trakcie tej desperackiej walki nie straciłem lewej nogi.

Co jest jednak w tym wszystkim najlepsze – otóż kiedy w końcu udało mi się odciąć górę puszki, zorientowałem się, że po drugiej stronie przez cały czas był ten okrągły uchwyt służący do jej otwierania (uprzedzając pytanie – namalowana do góry nogami miska fasolki znajdująca się na etykiecie ani przez moment nie wydała mi się podejrzana).

Boże, ja na serio jestem przygłupi.

Jestem pewien, że w testach na inteligencję wypadłbym gorzej od statystycznego, niespecjalnie rozgarniętego labradora. Takiego co to potrafi gryźć przez pół godziny własną nogę i nie zorientować się w ogóle, że coś jest nie tak. Jeśli mi nie wierzycie to zapytajcie nauczycielkę matematyki, która zmarnowała kiedyś cztery lata swojego życia próbując przekonać mnie, że cała ta funkcja kwadratowa jest fascynująca.

Ta, jasne…

Jeśli tę nieświadomą faktu odkrycia przez ludzkość procesu depilacji nóg kobietę fascynowały takie rzeczy, to albo miała ona wyjątkowo nudne życie, albo też cholernie dobrego dilera (w sumie to się nawet wzajemnie nie wyklucza). Nie zmienia to jednak faktu, że z całego przerabianego przez nią materiału pamiętam tylko tyle, że jeden z wykresów mocno przypominał penisa.

To cała moja wiedza zdobyta na przestrzeni czterech, długich lat.

Co więcej – jeśli chodzi o naukę delty i wszystkie te inne sprośne rzeczy, które ta kobieta robiła z trójkącikami, to równie dobrze moglibyście spróbować nauczyć kozę podstaw gospodarki wolnorynkowej. Szczerze mówiąc to mielibyście nawet większe szanse, bo koza być może chociaż trochę by się starała (bo ja na pewno nie).

Widzicie, to wszystko wynika z faktu, że ja po prostu za cholerę nie potrafię zmusić się do zajmowania się rzeczami, które mnie nie interesują.

Nie umiem.

Nie potrafię.

Mam taki defekt genetyczny, że za każdym razem kiedy zabieram się za coś co mnie nie interesuje, budzę się cztery godziny później ze stróżką śliny ściekającą z kącika ust i sterczącym z nosa długopisem. Nie mam zielonego pojęcia kiedy i jak to się właściwie dzieje – w jednej chwili skupiam się z całych sił nad jakimś zadaniem, a minutę później śpię już jak niemowlę (swoją drogą, dlaczego właściwie mówi się „spać jak niemowlę” skoro niemowlęta budzą się średnio co dwie minuty żeby drzeć ryja i strzelić wam kasztanem w twarz w chwili kiedy próbujecie zmienić im pieluchę? Serio, nie wiem co za debil wymyślił to określenie – ot, taka mała dygresja).

W efekcie całe moje życie jest ukierunkowane na zajmowanie się rzeczami, które chociaż trochę mnie intrygują. To jest jedyna opcja, żebym go nie przespał.

Ma to naturalnie szereg zalet, bo dzięki temu zupełnie nie przejmuję się takimi pierdołami jak rachunki, fundusze emerytalne, ceny produktów, badania lekarskie, podatki, BHP, moda, zakupy, średnie spalanie, rabaty, gluten, muzyka pop, kursy walut, dress code czy Robert Lewandowski.

To naprawdę bardzo, bardzo fajna sprawa.

To również wyjaśnia dlaczego nie wiem ile paliwa zużywają moje samochody, albo ile zużywamy prądu. Albo wody. Serio – nie mam na ten temat zielonego pojęcia.

Rachunki płacę dopiero kiedy pocztą przychodzi jakiś monit, na którym jest więcej czerwonej niż czarnej czcionki. To taki mój punkt odniesienia. A o kwocie przelewu zapominam chwilę później, kiedy to kątem okaz zauważę w internecie jakąś reklamę z nadmuchiwaną trampoliną w kształcie jednorożca.

Efekt jest taki, że nie mam pojęcia ile płaciłem za coś kilka miesięcy temu, ani czy było to mniej, czy może więcej niż teraz. Również podwyżki cen paliw nie robią na mnie wrażenia bo od bitych dziesięciu lat niezmiennie tankuję za 50 złotych.

Zawsze.

Owszem – mam świadomość, że gdybym poświęcił temu należycie dużo uwagi to mógłbym zaoszczędzić sporo pieniędzy i na przykład kupić lepszy samochód ale i tak mnie to nie rusza.

Wolę mieć spokój.

I tak jest w absolutnie każdej dziedzinie życia – ostatnio dla przykładu siedząc na jakimś bardzo nudnym zebraniu dotyczącym kompletnie nie pamiętam już czego, zacząłem obmyślać czy dałoby się zbudować taką gigantyczną, miotającą ludźmi katapultę.

Taką, która wystrzeliwałaby człowieka na jakieś piętnaście metrów w górę – wprost do jeziora.

W efekcie kiedy ktoś pyta mnie teraz o moje przemyślenia dotyczące tego „cholernie ważnego zebrania” ja mam przed oczami wyłącznie Izę lecącą do góry nogami z majtkami od stroju kąpielowego furkoczącymi rubasznie na wietrze i wpadającą po chwili do jeziora.

Coś Wam powiem – wiem, że zabrzmi to banalnie ale życiem nie warto się za bardzo przejmować. Nie warto przesadnie się spinać, kalkulować, zamartwiać i wszystkiego analizować.

Nie umrzecie jeśli czasem olejecie kilka ważnych spraw i zajmiecie się czymś, co was inspiruje.

Chyba, że jesteście diabetykami i olejecie poziom cukru we krwi czy coś, bo wtedy to faktycznie umrzecie.  Ale poza tym to nie.

Mam w tej materii wieloletnie doświadczenie.

9 Komentarzy

  1. Anonim 10 czerwca 2017 o 07:28

    Puszki zawsze otwieram nożem… Lubię to

  2. Pawian 123 10 czerwca 2017 o 17:26

    Myślałem, że tylko ja tak mam. Teraz jestem spokojny i nie będę walczył ze swoją naturą. Czasem mnie niepokoi zwracanie przez kogoś uwagi, że niby to „nie przejmuję się tzw. ważnymi sprawami” ale w końcu dochodzę do wniosków takich jak Twoje. Po prostu te sprawy są tak nudne, że zwyczajnie nie mam ochoty się nimi długo zajmować. Ciągle szukam czegoś inspirującego i uczącego. Motoryzacja jest jedną z nich i nadaje sens. Pozdrawiam.

  3. samolocik 10 czerwca 2017 o 22:41

    Polecam otwieranie puszek za pomocą tokarki, przetestowane, sprawdzone przez kolegów z warsztatu. Turystyczna i pasztet nie ma problemu, nie polecam otwierania tym sposobem śledzi w oleju warsztat potem śmierdzi jak centrala rybna.

  4. Tommy 12 czerwca 2017 o 08:46

    Kto męczy się z puszką, ten nie próbował dostać się do pompowtryskiwaczy :D

  5. bmc-zone.pl 12 czerwca 2017 o 10:48

    Masz rację, nie można się wszystkim przejmować. Nie będziemy specjalistami w każdej dziedzinie, a powinniśmy przede wszystkim być kreatywni i rozwijać się w tym co nas interesuje, bo wtedy będziemy i specjalistami w dziedzinie, ale także szczęśliwi. Pozdrawiam!

  6. Autokosmetyki 14 czerwca 2017 o 09:33

    Niektórzy mówią, że dorosłość polega czasem na robieniu rzeczy, które nie lubimy. Być może tak jest, ale ja popieram podejście żeby nadmiernie nie przejmować się rzeczami, które mało nas kręcą. Pozdro

  7. magnum 19 czerwca 2017 o 08:53

    Chciałbym zobaczyć twoją minę jak po całej tej walce z puszką zobaczyłeś ten dzyndzel do otwierania. Nie wiem czemu tak się dzieje, ale człowiek czasami nie myśli albo nie chce myśleć i nie ma wyjątków czy jest profesorem czy mechanikiem. Tak już jest i koniec.

  8. Marcin Chmurzewski 21 czerwca 2017 o 09:05

    No to nieźle się ubawiłem… Też jednego razu miałem taką przygodę, ale na szczęście miałem sprzęt do otwierania konserw :P

  9. Lewapulkula 31 sierpnia 2017 o 12:23

    Odmieniłeś moje spojrzenie na matematykę
    Teraz funkcja kwadratowa juże nie będzie taka jak kiedyś

Pozostaw odpowiedź Lewapulkula Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *