Kiedyś, gdy człowiek chciał wymyślić coś przełomowego (jak dajmy na to krzesełko turystyczne z uchwytem na piwo), albo po prostu zapragnął kontemplować nad sensem życia i brzydotą fiata multipla to brał pod pachę koc, kanapki z jajkiem, wino oraz drewniany kij do podpierania się, po czym wędrował do położonej wysoko w górach samotni gdzie mógł w ciszy i spokoju urżnąć się w trupa i biegać nago po lesie śpiewając utwory grupy „a-ha”.

Mógł też zamknąć się za murami starego klasztoru, albo wybudować sobie dom w jakiejś absolutnie niedostępnej głuszy, którą dziś deweloperzy zwykli nazywać „tuż pod Wrocławiem”

I zostać pustelnikiem.
A dziś?

Jeśli jakimś cudem uda się Wam znaleźć miejsce na tyle odludne, że nie dotarł tam nawet Kuba Wojewódzki ze swoim zasięgiem to możecie być pewni, że w ciągu kilku dni zjawi się tam stado ciężarówek, żółta koparka i gość w czarnym Nissanie Navara, który macając swój płaski telefon będzie starał się przekonać jakiegoś durnia po drugiej stronie, że bieszczady to 4 minuty drogi od Wrocławia dlatego może spokojnie załatwiać już sobie kredyt hipoteczny, kosiarkę do trawy i biszkoptowego labradora.

Gdzie dziś można znaleźć chwilę spokoju, żeby po prostu usiąść i pozastanawiać się nad czymś? Albo też po to, żeby móc usiąść i kompletnie się nad niczym nie zastanawiać? Prawda jest taka, że dziś praktycznie nigdy nie jesteśmy do końca wolni. Nie mam żadnego znajomego, z którym nie dałbym rady się skontaktować o dowolnej godzinie. Nie mają czasu tylko dla siebie. Nikt nie ceni na tyle swojej prywatności i spokoju, żeby w pewnych momentach być po prostu nieosiągalnym i mieć w dupie czego chce od nich jakiś Sebastian.

Oczywiście można zwalić to wszystko na telefony komórkowe, a nie na własne słabości.

To banał, ale tak naprawdę problem nie polega na tym, że przez te cholerne komórki co chwila dzwoni do nas jakiś Sebastian pragnący zaproponować nam super korzystny kredyt mieszkaniowy i samo piorącą się bieliznę. Problemem jest to, że pomimo iż wiemy, że nie dzwoni do nas praktycznie nikt poza Sebastianem i kilkoma znajomymi potrzebującymi pożyczyć dychę to gdy tylko telefon znajdzie się więcej niż dwa metry od naszej dłoni, czujemy się oderwani od rzeczywistości jakbyśmy po niezłej imprezie ocknęli się na księżycu w kapciach, kasku hokejowym i foliowej pelerynie z napisem „batman”.

Nie mając pojęcia, która jest godzina i co tam u Sebastiana.
Ale czy to aby na pewno takie złe?

Mam kilka swoich miejsc, w których jestem samotny ze swoimi myślami. Całkowicie samotny. Mój garaż to mój dom i chyba nie ma innego miejsca na świecie, w którym byłbym bardziej u siebie. Gdyby był trochę większy to już dawno wstawiłbym tam łóżko, lodówkę i powiesił mój ulubiony plakat z Britney. Mimo to często towarzyszy mi tu moja komórka, ponieważ z reguły to ja potrzebuję wtedy czyjejś pomocy.

Ale kiedy zakładam buty do biegania i ruszam na przełęcz przegibek telefon zostaje w domu.

Ten czas jest tylko dla mnie.

Ostatnimi czasy jesteśmy zamroczeni codziennością. Nawał informacji, hałasów, spraw do załatwienia… Mnóstwo książek do oddania, biletów do kupienia i zagubionych rachunków za telefon. Dziurawych skarpetek i umówionych terminów u dentysty. Prowadzi to do tego, że w momencie kiedy wstaję z łóżka i zaczynam powoli łapać kontakt z rzeczywistością odbijając się od różnych mebli niczym petent w urzędzie to zamiast spojrzeć przez okno, żeby zachwycać się pięknym słońcem myślę tylko o tym co mam dziś do zrobienia.

Co ja to miałem wziąć dziś do biura?
I gdzie są do cholery moje spodnie…

Zaczyna to trochę przypominać cykl pracy maszyny, która od momentu włączeniu odwala zaplanowane zadania skupiając się wyłącznie na kręceniu zębatkami. To tak ma wyglądać to barwne i pełne przygód życie? Na filmach z Matthew McConaughey’em wyglądało to dużo ciekawiej…

To, że pralka nie pierdolnie w pewnym momencie tym wszystkim i nie pójdzie pojeździć na rowerze jest nam z pewnością na rękę, ale czy my też nie powinniśmy tego robić?

Brakuje w tym wszystkim czasu dla siebie. Brakuje czasu na myślenie. Nie na bez mózgowe odwalanie codziennego kieratu, ale na zwyczajne myślenie o tym co dla nas ważne.

Spójrzcie – wszelkie wielkie idee i odkrycia rodzą się ostatnimi czasy w paru stałych miejscach. Należą do nich kolejno: toaleta, siłownia, samochód, autobus i garaż. Ile razy jakaś genialna myśl pojawiła się w Waszej głowie podczas wizyty w toalecie, albo w czasie treningu? Mógłbym włożyć w to cały wysiłek ale w życiu nie wymyślę nic ciekawego jeśli jestem na zakupach w supermarkecie. Bez mojej toalety i samochodu jestem twórczy jak paleta cegieł. A popatrzcie tylko ile genialnych pomysłów i wynalazków miało swój początek w przydomowych garażach! Microsoft, Apple, nawet gra w Scrabble… Większość geniuszy, którzy zmienili nasz świat na lepsze za przełomowy okres swojej pracy uznaje czas w którym to siedzieli oni w garażu i bawili się kombinerkami. Na boga- ja siedzę w garażu po kilka godzin dziennie!

Idąc tym tropem wnioskuję, że jestem już tylko o krok od wynalezienia lekarstwa na raka, samochodów na powietrze i staników rozpinanych klaśnięciem.

Jestem zakonspirowanym geniuszem!

Nie wiem jeszcze jaki przełomowy wynalazek wymyślę jako pierwszy, ale już teraz mogę z całą pewnością stwierdzić, że nie będzie on działał ale za to będzie wyglądał jak cycki.

Nie dziwię się, że za największe innowacje ostatnich lat uznaje się przerośnięte ipody i serwis internetowy, w którym możecie oznajmić znajomym, że za oknem świeci słońce. To nic dziwnego jeśli ludzie, którzy je wymyślają całe dnie spędzają w przeszklonych gabinetach na najwyższym piętrze.

Wiem co mówię – zamknijcie Polaków w garażu to za rok będziemy latać na Marsa z leżakiem i dmuchanym krokodylem w plecaku.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *