Gdybyście trzy tygodnie temu zapytali mnie o to jaki samochód chciałbym zobaczyć kiedyś w moim wymarzonym garażu, najpewniej odpowiedziałbym, że czarne BMW e9 CSL.

Ewentualnie Ferrari 250 GT California, Alfę T33/2 Stradale Prototipo z 1967-go, albo coś równie starego – generalnie jednak można przyjąć, że na pewno byłby to jakiś model z tymi trójkątnymi, uchylanymi szybkami w przednich drzwiach.

Teraz jednak, po weekendzie spędzonym na mistrzostwach World FX w Norwegii, stwierdzam, że chrzanić klasę i styl – bo choć Fiesta RX wygląda klasycznie niczym zabawkowy Transformers z kiosku RUCHu, to równocześnie zionie ogniem, ma plastikowe drzwi i tyle mocy, że jeśli idąc pełnym ogniem kopniecie w sprzęgło, to możecie niechcący zakręcić ziemią w drugą stronę.

Zawsze miałem słabość do klasyki ale wygląda na to, że huk, ogień i totalne zniszczenie przemawiają do mnie bardziej niż chromowane klamki i drewniana deska rozdzielcza.

Od początku jednak – o tym, że samochody do rallycrossu są zdecydowanie bardziej szalone niż ich rajdowi kuzyni (o wersjach cywilnych nie wspominając) wiedziałem od dawna. Nigdy dotąd nie miałem jednak okazji przyjrzeć się im z bliska (ani tym bardziej zobaczyć ich na żywo, kiedy idą pełnym ogniem w swoim naturalnym środowisku).  Nie zdziwi więc Was pewnie, że kiedy Ewelina zapytała czy nie chciałbym wybrać się z nią i teamem Ferratum Business na mistrzostwa świata w Norwegii, dostałem takiego ADHD, że niewiele brakło, a Iza musiałaby dzwonić po weterynarza, żeby ten zdjął mnie z żyrandola za pomocą wiatrówki na strzałki usypiające.

Całe szczęście, że zgłodniałem, bo dała radę ściągnąć mnie stamtąd pokazując mi talerz ze schabowym z kapustą.

No dobra, wróćmy jednak do samego samochodu – bo dziś będzie głównie o nim.  Ferratum jest głównym sponsorem zespołu, w którym startują dwa bliźniacze Fordy Fiesta RX. W efekcie jako członek ekipy miałem wstęp praktycznie wszędzie. WSZĘDZIE. Mogłem przyglądać się samochodom, pracy mechaników, częściom, ciężarówkom serwisowym, nieco szalonemu szefowi kuchni i tak dalej.

W zasadzie zabronili mi tylko wpadać pod podjeżdżające na serwis auta i zrywać plomb (o tym drugim więcej za chwilę).

Jak wygląda sama strefa serwisowa? Na weekend wyścigowy zespół przywozi na tor dwie zapakowane po dach ciężarówki i rozstawia pomiędzy nimi dwa pokaźnych rozmiarów namioty. Jedna ciężarówka to wóz serwisowy (w środku znajdują się narzędzia, części, miejsce dla mechaników itd), a druga – mobilne zaplecze socjalne (kuchnia, miejsce do odpoczynku itd). Tak samo podzielone są namioty. W jednym znajdują się samochody, zaplecze dla mechaników i strefa serwisowa, w drugiej gastronomia, przestrzeń dla gości i kierowców, telewizory z aktualną klasyfikacją i inne tego typu udogodnienia.

Ot taka bardzo głośna strefa komfortu.

 

Cholernie ciekawe są same samochody – w przypadku niższej klasy RX2 (auta z mocą ok 300 koni), konstrukcje przypominają mocno starą, dobrą, rajdową grupę B. Nadwozie tylko przypomina fabryczne ale jest osadzone na ramie rurowej i większość jego elementów to po prostu atrapa z lekkiego tworzywa (otwiera się cały tył auta – jak Lancii 037 czy 205 T16):

Myślałem, że będzie odwrotnie, ale o dziwo to topowa klasa Supercars, w której startują obie Fiesty od Ferratum zdecydowanie bardziej przypomina pod względem konstrukcji auta cywilne.

To taka bardziej liberalna wariacja klasy WRC – z bardziej agresywnym body, większą liczbą odchudzonych elementów i znacznie mocniejszymi silnikami.  W barwach Ferratum WRX Team jeżdżą dwie Fiesty – zielona należy do Janisa Baumanisa (aktualnie 4 miejsce w generalce sezonu 2019), niebieska zaś do Jani Paasonena. Jani to rajdowy mistrz Finlandii – możecie kojarzyć go również z  Mistrzostw Świata WRC, bo zdaje się, że miał tam jakieś epizody. Dopiero zaczyna przygodę z rallycrossem, co jest zarąbiście zabawne.

Ich auta różnią się w zasadzie tylko oklejeniem i indywidualnymi ustawieniami. Po uszkodzeniach da się jednak zauważyć, który z kierowców jest bardziej zażarty jeśli chodzi o walkę o pozycję.

Same samochody nie mają łatwego życia, dlatego nadwozia są zaklatkowane i konkretnie obspawane (w galeriach niżej będą zdjęcia pokazujące wnęki nadkoli – widać tam ile spawów dołożono na połączenia poszczególnych blach). Same Fiesty wyglądają po prostu kozacko – cholernie szerokie body, surowe wnętrze, ciemne, wyczynowe felgi, fajne oklejenie (zielono-czarna jest mega fajna) i jeszcze cała masa blizn wojennych.

Auta wyjątkowo w mój klimat – już na pierwszy rzut oka widać, że są zdrowo porąbane i wykorzystywane bez patrzenia na jakiekolwiek limity.

„Racing the way it used to be” chciałoby się rzec – po prostu coś wspaniałego.
No dobra – to teraz trochę o specyfikacji.

Fiesta RX ma około 600 koni wyciągniętych z 2 litrowego silnika. Reguluje to między innymi regulaminowa 45 mm zwężka na turbosprężarce – to właśnie na niej znajdują się plomby, których nie wolno było mi dotykać (tak – widać je na jednym z poniższych zdjęć). Auta pokonują dość krótkie dystanse więc z tego co mówili mechanicy, nie ma jakichś szczególnych przeciwwskazań do strojenia silników pod maksimum dostępnej specyfikacji. Obowiązują limity jednostek i turbosprężarek, które można wykorzystać w trakcie sezonu ale jeśli nie ma się wyjątkowego pecha to nie ma tu jakiegoś dużego problemu.

Co robi wrażenie – przyspieszenie od zera do setki, w zależności od warunków i ustawień auta oscyluje koło 1.9 sekundy.
JEDEN PRZECINEK DZIEWIĘĆ SEKUNDY.

Spalanie też jest wyjątkowo niskie, bo tylko dwa litry (co prawda na minutę, a nie na 100 km, ale wystarczy napisać to małą czcionką i ekonomicznie jak w reklamach Toyoty).

Fajnie rozwiązano układ napędowy – w przeciwieństwie do typowych „wurców”, w Fiestach nie ma centralnego dyfra (zdaje się, że usunięto go ze specyfikacji w 2017, żeby uciąć koszty). Są tylko pasywne dyferencjały na przedniej i tylnej osi, co sprawia, że auta do rallycrossu są zdecydowanie trudniejsze (i bardziej widowiskowe) w prowadzeniu.

Te auta to jeden wielki, zionący ogniem poślizg.

Masa auta jest regulowana przepisami i wynosi dokładnie 1300kg – patrząc na totalnie plastikowe nadwozie i masę obniżających wagę patentów, odnoszę wrażenie, że gotowe do startów auto waży dużo mniej. Podejrzewam, że jest sztucznie dociążane, żeby spełnić regulaminowe minimum. Plusem takiego rozwiązania jest to, że kilogramy możesz dołożyć dokładnie tam, gdzie dadzą Ci idealny rozkład masy i niski środek ciężkości – nie musisz akceptować ich tam, gdzie wcisnęła je fabryka.

Idziemy dalej – zawieszenie.

Ferratum WRX Team korzysta z zawieszeń japońskiego Tein’a. Przód i tył oparty jest na regulowanych coiloverach, do tego dochodzą regulowane wahacze i rurowe mocowanie dyferencjałów (wszystko poskładane jest na uniballach). Dostęp do wszystkich elementów jest po prostu genialny, bo poza osłonami, pod samochodem nie ma dosłownie ani jednej, zbędnej rzeczy. Prosta rama trzymająca dyferencjał, przypięty taśmami, bezpieczny zbiornik paliwa i niewielki tłumik końcowy w miejscu, gdzie fabrycznie znajdowała się wnęka koła zapasowego:

Po prostu obsługowa idylla – wszystko jak na dłoni.

Kiedy na pierwszym przejeździe kwalifikacyjnym (Q1) Janis Baumanis urwał tylne, prawe koło (razem z półosią, sporą częścią błotnika i paroma innymi elementami), chłopaki wymienili wszystkie uszkodzone części w około 10 minut – tak totalnie bez pośpiechu.

Zdaje się, że jeden z nich jadł w czasie pracy kanapkę.

Co dalej – praktycznie wszystkie przewody (hydraulika, chłodnice oleju do dyferencjałów etc.) są poprowadzone we wnętrzu. Dodatkowo wszystko jest poskładane na łatwych do demontażu złączach. Mechanicy mają magiczne, kartonowe pudełko pełne zaślepek i koreczków (widać je na jednym z powyższych zdjęć). Kiedy demontują np. tylny dyfer, po prostu rozpinają przewód, wkładają zaślepkę i tyle. Nic się nie leje, nie trzeba opróżniać całego układu.

Fajne – chwila moment i element leży na stole.

To teraz jeszcze co nieco o przyczepności.

Po pierwsze, wszystkie samochody startują na takich samych, dostarczanych przez Coopera oponach – obowiązuje limit możliwych do wykorzystania sztuk, każda z nich ma swój własny kod kreskowy, który jest odczytywany i sprawdzany przy wjeździe na strefę startową (jeśli znudziło się Wam kasowanie bananów w Biedronce to warto rozważyć złożenie CV).

Po drugie, nawierzchnia toru jest szutrowo-asfaltowa – i to jest po prostu obłęd, bo jak nietrudno się domyślić, trudno o opony, które dawałyby idealną przyczepność na każdej z tych nawierzchni (szczególnie kiedy kręci nimi 600 koni).

Na torze Hell było jeszcze zabawniej, bo kierowcy musieli przełączać się na inną nawierzchnię po pięć razy na jedno okrążenie. To dawało sporo ciekawych strategii, bo niektórzy lepiej radzili sobie na luźnej nawierzchni, a inni na czarnym. Co więcej, jedni kierowcy od startu niszczyli opony na potęgę, starając się jak najbardziej odskoczyć reszcie grupy, podczas gdy inni oszczędzali je, żeby zaatakować z lepszą przyczepnością na ostatnich okrążeniach, kiedy pozycje przetasują się nieco po jokerach (o jokerach będzie w kolejnych wpisach).

A jak wyglądają hamulce?

Ferratum używa układów hamulcowych AP Racing i co ciekawe tarcze nie są wcale zbyt duże (przynajmniej w porównaniu do tych spotykanych w wyścigach płaskich, czy w rajdach asfaltowych). Wynika to najpewniej z tego, że na krótkich torach nie ma możliwości osiągnięcia szczególnie dużych prędkości i taki mniejszy (i lżejszy) hamulec spokojnie daje radę.

To jeszcze kilka słów o naprawach.

Rallycross to sport niesamowicie kontaktowy. W biegach finałowych na starcie staje obok siebie 6 samochodów i wierzcie mi – praktycznie nie ma szans, żeby wszystkie one zmieściły się bez problemu w pierwszy zakręt (szczególnie kiedy na prostej startowej rozpędzą się do 160 km/h, a tuż przed wspomnianym zakrętem nawierzchnia zmienia się na szutrową).

Dorzućcie do tego zamieszania to, że część kierowców znajdujących się po wewnętrznej postanawia w ostatniej chwili pojechać jokerem (wydłużonym zakrętem po zewnętrznej)  i macie gotowy przepis na sceny, przy których parking pod centrum handlowym w przedświąteczne popołudnie może uchodzić za oazę spokoju.

Auta obrywają tu praktycznie non stop.

Zderzenia z autami obok przy ponad 100 km/h, przestrzelenia zakrętów, skoki, obroty, mocne uderzenia w bandy – to wszystko to tutaj norma. Do tego szuter walący prosto w maskę spod kół jadącej przed Wami, 600 konnej piaskarki, rozrywane na strzępy opony, koleiny, dobicia, kamienie…

Pod koniec dnia oba Fordy wyglądały już jak typowa, „bezwypadkowa perełka” prosto od handlarza z otomoto – trudno było znaleźć element nadwozia, który nie byłby krzywy, albo dziurawy.

No dobra, skoro jednak mamy aż tyle uszkodzeń, to jak wyglądają naprawy pomiędzy kolejnymi przejazdami? Magazyn pełen zapasowych elementów? Gość ze spawarką do plastiku? Zespół profesjonalnych blacharzy tłukących rytmicznie młotkami?

Powiem Wam – otóż kiedy coś się urwie, to jeden z mechaników przynosił z zaplecza taką wielką, plastikową skrzynkę, w której jest [werble]… Taśma klejąca.

Serio – mnóstwo kolorowej taśmy klejącej.

Po prostu dobiera się rolkę  o odpowiednim kolorze i łata się nią wszystko jak leci.

Łata się błotniki, wloty powietrza, zderzaki… Jeden z zespołów, który wystawił Renault Megane, z taśmy zrobił sobie cały, nowy błotnik – bo mieli takiego pecha, że w trzech biegach kwalifikacyjnych rozwalili w drobny mak wszystkie 3 zapasowe sztuki. Z taśmy innego koloru zrobili nawet znajdujące się na błotniku logotypy (odtwarzali to ze zdjęcia).

Żeby nie było, że żartuję – w galerii poniżej możecie zobaczyć jak chłopaki z Ferratum WRX Team naprawili błotnik, który rozleciał się w strzępy po tym, jak Janis stracił w Q1 tylne koło:

Ogólnie ze względu na spore koszty i absolutną pewność wystąpienia kolejnych uszkodzeń, wielu elementów nie wymienia się na nowe, tylko po prostu się je naprawia.

Dlatego przyglądając się samochodom z bliska, da się zauważyć między innymi zaklejone folią nity, dokładki przypięte na tyrtytki, prostowane młotkiem wgniecenia czy ślady po spawaniu tworzyw:

Wielu posiadaczy stuningowanych BMW e36 zrobiłoby w tej branży karierę.

Tutaj jeszcze jedna ciekawostka związana z nadwoziem – jeśli zastanawiacie się po co w autach RX dodatkowe światła montowane w bagażniku – o takie:

To zagadka rozwiązuje się, kiedy przyjrzycie się bliżej tym „normalnym”:

Tak – to po prostu najlejki.

Na koniec jeszcze parę słów o wnętrzu, bo tu też jest dość ciekawie. Jak widać, w autach WRX nie ma fotela pilota – jest on po prostu zbędny, bo nawet taki matoł jak ja poradziłby sobie z zapamiętaniem tych kilku, pokonywanych w kółko zakrętów. To co mnie zaskoczyło to skrzynia biegów. Mamy tu tradycyjną sekwencję z długim lewarkiem, a nie jakże modne ostatnimi czasy ultraszybkie łopatki przy kierownicy.

Jest też  oczywiście hydrołapa, a z rzeczy „dziwnych” w oczy rzuca się ogromne, taksówkarskie lusterko wsteczne.

W wnętrzu widać fajnie oszczędności w wadze – deska rozdzielcza to wyflokowana skorupa (nie ma w niej nawet kratek nawiewów), pedały przeniesiono ze ściany grodziowej na podłogę, żeby obniżyć środek ciężkości. Boczne szyby są plastikowe (odsuwany lufcik po stronie kierowcy), kolumna kierownicza i fotel są mocno cofnięte, żeby kierowca nie wpływał negatywnie na rozkład masy. Wszystkie wskaźniki zastąpił prosty wyświetlacz zamontowany razem z kolumną kierowniczą na lekkim, ażurowym stelażu.  Jeśli o mnie chodzi to tak właśnie powinny wyglądać współczesne, ekologiczne samochody – niska masa, pełna prostota, minimum zbędnych elementów.

Osobiście nie podobała się tylko kierownica – bo jest po prostu cholernie brzydka (mam na tym punkcie fetysz).

Wygląda jak żywcem wyjęta z kilkuletniego Opla Corsa i za cholerę nie pasuje mi do 600 konnego potwora.

Te auta to po prostu czysty obłęd.

Potężna dawka kreatywnego, nieskrępowanego szaleństwa – coraz rzadszy widok w tym uregulowanym, doskonale policzonym i na wskroś przemyślanym świecie.

Te auta mają w sobie wszystko to, za co kocham motoryzację – są piekielnie szybkie, głośne, surowe i totalnie bezkompromisowe. Nie wszystko oddano tu w ręce mikroprocesorów, nie wszystko zoptymalizowano pod kątem maksymalnej wydajności – to sprawia, że ogromną rolę odgrywa tu temperament i umiejętności kierowcy. Nie ma tu idealnego toru jazdy, bo ten zmienia się z okrążenia na okrążenie. Nie ma tu idealnej strategii, bo ta stałaby się nieaktualna po pierwszym zakręcie – zbyt wiele zmiennych.

Te wyścigi to jedna, wielka, cholernie widowiskowa improwizacja –  a samochody RX idealnie się do niej nadają.

Chłopaki używają ich tak, że od samego patrzenia na to szaleństwo robi mi się ciepło na sercu. Nikt nie płacze tu nad urwanym tylnym zderzakiem, przestrzelonym hamowaniem czy zdemolowanym przodem.

Po prostu zaciskasz zęby, walisz w tę bandę, na którą rzuciło Cię życie i walczysz dalej o swoje, nie patrząc na koszty.

Taki właśnie jest ten sport – szczery.

Szczery w opór.

 

Weekend z Ferratum WRX Team to było coś pięknego – trzy dni spędzone w absolutnie wspaniałym miejscu, w gronie zakręconych na punkcie hałasu i prędkości osób, które są dla siebie jak najbliższa rodzina. Bardziej niż typowy zespół wyścigowy, przypominało mi to scenę z „Szybkich i wściekłych”, w której wszyscy spotykają się przy ustawionym przed garażem stole i po prostu cieszą się tym, co daje im życie.

Kiedy wchodziłem do namiotu, szefowa całego zespołu powiedziała mi, że szef kuchni, jest bardzo podekscytowany tym, że mamy gości z Polski i byłoby super, gdybym przy okazji szepnął mu do ucha, że jedzenie jest pyszne.

Bo faktycznie takie było.

Co więcej – ten sam gość, na koniec dnia wyciągnął zza pazuchy butelkę i ze łzami w oczach częstował jej zawartością obchodzącego tego dnia urodziny kierowcę. Wyściskał go tak, że bałem się, że połamał mu żebra – po prostu wspaniali ludzie.

Tak właśnie powinien wyglądać motorsport – być pełen wyjątkowych osób, robiących wspólnie niesamowite rzeczy.

Za niedługo opowiem Wam trochę więcej o zespole, zasadach, punktacji i wspomnianych już wcześniej jokerach – bo rallycross to jest dyscyplina, którą na serio warto śledzić.  Prawdopodobnie będę miał też dla Was niespodziankę, ale o tym jeszcze nie dziś, bo na to trochę za wcześnie ;)

12 Komentarzy

  1. maxx304 28 czerwca 2019 o 16:34

    Mięsny wpis. Proszę o wincyj.
    Tommy, masz może jakieś filmiki z przejazdów, które można pokazać szerszej gawiedzi? Popatrzyłbym jak chłopaki szaleją.

    1. Marcin 29 czerwca 2019 o 21:31

      Nie mam pojęcia dlaczego Ewelina zaproponowała ten wyjazd Tobie, a nie mnie, ale cholernie Ci zazdraszczam…

    2. Prentki 1 lipca 2019 o 11:00

      @maxx304 – mam kilka nagrań sporo trochę zdjęć z toru – wrzucę w następnych wpisach ;)

  2. Piotrek 1 lipca 2019 o 11:25

    Zapraszamy do Słomczyna albo Torunia!!! Kuchar, Gagacki, Topolewski, Cywiński, Wicik, Staniszewski większość ich samochodów to fruty z WRX, a i w innych klasach też jest bardzo ciekawie!!!
    https://www.youtube.com/watch?v=HeWenz38ZRE

    1. Prentki 1 lipca 2019 o 11:52

      Chodzi mi to po głowie – muszę tylko jakoś dopasować kalendarz :)

  3. Kuba 3 lipca 2019 o 07:17

    O żesz ku… rka – nie wiedziałem, że w rallycrossie jeżdżą takie cuda <3

  4. Pedrooo 3 lipca 2019 o 09:56

    Nie zaprzeczam, że te fury dają czadu i mogą przyprawić o zawał serca, miałem okazję pośmigać rajdową skodą fabią 2.0 300 koni. napęd 4×4 Jak to cacko śmiga, po kilku minutach zapomniałem że to skoda i cieszyłem się zabawą.

  5. VWforum 4 lipca 2019 o 14:04

    Świetny artykuł, czekam na jakieś nagrania z toru ;)

  6. Szybex 4 lipca 2019 o 14:17

    Narobiłeś apetytu tym artykułem i zdjęciami. Czekamy na filmy z toru :)

  7. darek 4 lipca 2019 o 17:47

    zazdroszczę ;)

  8. Motostacja 7 lipca 2019 o 22:44

    Wspaniała maszyna, pięknie wykonane zdjęcia z toru. Tylko ta kierownica faktycznie trochę tu nie pasuje :)

  9. amd 19 sierpnia 2019 o 08:40

    Uwielbiam takie szybkie samochody! 600 koni, przyspieszenie do 100km/h w mgnieniu oka. To musi być wspaniałe uczucie. Na co dzień jeżdżę dużo większymi autami, ale marzy mi się jazda takim fordem.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *