Zauważyliście, że niezależnie od tego jak duże jest Wasze biurko, zawsze jesteście w stanie kompletnie je zagracić? Za sprawą pewnego szkolenia firmowego dotyczącego zipowania opanowałem do perfekcji sztukę kumulowania gratów na moim firmowym biurku. Nazwałem to „wielopoziomową techniką zwiększania objętości macierzystej miejsca pracy”. Oznacza to, że na moim biurku jestem w stanie pomieścić o wiele więcej syfu, niż wskazywałyby na to jego wymiary.

Podobno od jakiegoś czasu moimi badaniami interesuje się Apple i zakład komunikacji miejskiej z Chrzanowa.

Ale skąd wzięły się te przemyślenia – niedawno przechodziłem kryzys związany z miejscem w garażu. Doszedłem do wniosku, że przestrzeń, którą oferuje mój garaż jest zdecydowanie niewystarczająca do normalnego działania. Postanowiłem coś z tym zrobić i nie zastanawiając się zbytnio nad problemem przystąpiłem do dzieła (tak, mężczyźni tak mają – przede wszystkim tego powodu statystycznie żyjemy krócej).

Dziewczyny – jeśli Wasz mąż, ojciec, chłopak czy ktokolwiek inny posiadający siusiaka twierdzi, że „wie jak to naprawić” – pod żadnym pozorem mu nie wierzcie. Zawczasu przygotujcie gaśnicę, apteczkę, koc termiczny, lodówkę na odcięte kończyny i telefon z wybranym numerem 112.

Nawet jeśli chodzi „tylko” o cieknący kran.

Ale przejdźmy do sedna – opracowałem naścienny system mocowania narzędzi, do garażu wstawiłem regały i dodatkowy, rozkładany  stół do napraw precyzyjnych – ogólnie rzecz biorąc dokonałem modernizacji mającej na celu stworzenie idealnego i maksymalnie funkcjonalnego miejsca do serwisowania mojego samochodu. Taka garażowa wersja kuchni z IKEI z wszystkimi tymi gadżetami i pierdolnikami z katalogu, na widok których ślinicie się i cmokacie mając nadzieję, że ten debet na koncie to jednak pomyłka banku.

Ogólnie wyszło mi to bardzo dobrze, nie pomyślałem jednak o jednej, drobnej ale za to cholernie istotnej rzeczy… Miejscu na samochód.

Kolejna nieprzemyślana i szybka modernizacja wpłynęła korzystnie na ilość miejsca i dała szansę wjechania do garażu samochodem, ale z kolei skutecznie popsuła mi humor, bo większość sprzętów i narzędzi spoczęła po prostu na jednym wielkim stosie przypominającym trochę zielonego lanosa po tuningu w stylu Fast & Furious. Jedno wielkie pomieszanie z poplątaniem. Przydałoby się tylko jeszcze strzelić na środku wielką kupę aby kompozycja była kompletna.

Aż boję się szukać w tej stercie szlifierki kątowej, bo włożenie tam ręki może się skończyć wciągnięciem i uduszeniem przez jakąś sztuczną inteligencję powstałą z kabli, filtra powietrza i wiertarki udarowej.

Ale to jeszcze nic – kiedy do tego podczas ostatnich prac nad cabrio narobiłem tam jeszcze trochę syfu, samo otwarcie drzwi od garażu zaczęło wymagać od człowieka nie lada odwagi…

Dokonałem wtedy jednak epokowego odkrycia – wykazałem, że duży garaż różni się od małego w zasadzie tylko tym, że jego zagracenie zajmuje nieco więcej czasu.

Podobny problem przechodziłem z bagażnikiem w BMW. Od roku woziłem tam rzeczy, których ani razu nie użyłem, ani tym bardziej nie potrzebowałem. To tak jakbyście taszczyli wszędzie ze sobą dmuchane koło ratunkowe, bo kiedyś jakaś tonąca w stawie modelka może potrzebować Waszej pomocy.

To równie bezsensowne jak sportowa kierownica w seryjnym Picanto.

Wyrzuciłem więc z bagażnika dosłownie wszystko pozostawiając jedynie apteczkę, gaśnicę i chińskiej produkcji trójkąt ostrzegawczy (który nawiasem mówiąc jest jednym z najbardziej zagadkowych urządzeń jakie w życiu spotkałem). Został też oczywiście lewarek i klucz do kół, ale one znajduję się pod podłogą we wnęce koła zapasowego więc nie przeszkadzają mi tak bardzo.

Nie powiem, żebym odczuł wyraźnie to 80 kilogramów mniej do rozpędzenia, niemniej jednak sam  psychiczny stan ukojenia i równowagi był wart całego tego zamieszania. No i  w końcu mogę spokojnie włożyć do bagażnika zakupy, a ludzie na parkingu nie patrzą się na mnie dziwnie jak wtedy kiedy upychałem je na przemian nogą i wózkiem na zakupy co by bagażnik się domknął.

Nagle okazało się, że nawet bagażnik w cabrio jest całkiem pojemny.

Zacząłem zastanawiać się co z tą całą powierzchnią robią ludzie posiadający samochody typu kombi. Czy oni też wożą ze sobą wszędzie zapas brykietu drzewnego, stalowe felgi, pistolet lakierniczy i buty snowboardowe? A jeśli tak to czym jeszcze uzupełnili te pozostałe kilkaset litrów przestrzeni ?

Kiedyś pewien artysta postanowił wykonać ciekawy eksperyment fotografując przypadkowe osoby i zawartość ich kieszeni i torebek wysypaną na stolik. Gdyby coś podobnego zrobić z samochodowymi bagażnikami przypuszczam, że mielibyśmy tak ciekawe wyniki, że połowę uczestników badania po dwóch dniach pozamykałoby CBA. Druga połowa miałaby w ogóle problem, żeby to co wyjęli wsadzić tam z powrotem. Oczywiście zdarzyłyby się i przypadki, w których bagażnik byłby pusty.

Osoby te ze względu na ich niezwykłą indywidualność zaproszono by do kolejnej edycji Tańca z gwiazdami.

W każdym bądź razie jeśli nie masz czego władować do bagażnika, to moim zdaniem musisz mieć cholernie nudne życie, albo genialnie zaplanowane przestrzenie magazynowe w mieszkaniu. Bałagan z reguły postrzegamy jako coś złego. Jako przejaw braku samodyscypliny i poczucia estetyki. Często jednak można spotkać się z argumentem przemawiającym za bałaganem:

„Tylko idiota ma na biurku porządek. Prawdziwy geniusz panuje nad chaosem”.
Obawiam się jednak że mój „chaos” ewoluował w „kompletny burdel”.

Idę posprzątać.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *