Cykl życia typowego miłośnika motoryzacji

Zauważyłem taką dość ciekawą rzecz.

Większość młodych kierowców w chwili, w której dostaje w ręce prawo jady wie o samochodach mniej więcej tyle co ja o bieżącej sytuacji w boliwijskim parlamencie. Wynika to między innymi faktu, że do chwili zdania egzaminu, najczęściej prowadzili oni trzy, może cztery samochody (w tym 20-letnią Corollę rodziców i starą, śmierdzącą skarpetami L-kę z zero jedynkowym pedałem hamulca).

Wparowanie wraz z drzwiami do świata prawdziwej motoryzacji z taką wiedzą przypomina więc wybranie się na casting do filmu porno z jedynym doświadczeniem seksualnym polegającym na podpatrzeniu kawałka gołego cycka u starszej koleżanki – gdzieś na szkolnym basenie.

Nie macie zielonego pojęcia co właściwie się tu dzieje.

I dlaczego ten wielki murzyn w szlafroku oblizuje się kiedy podpisujecie swój pierwszy kontrakt.

Żeby jednak nie było – wiem oczywiście, że zawsze znajdzie się ktoś, kto haratał bokiem gdy na twarzy zamiast zarostu miał jeszcze pojedyncze włosy łonowe. To jednak tylko wyjątki potwierdzające ogólną regułę mówiącą, że kiedy zaczynamy jeździć, jesteśmy w tym temacie totalnie zieloni.

Kiedy więc kupujemy swój pierwszy samochód, czujemy się zupełnie jak wtedy, gdy bajerowana tygodniami Sandra w końcu pozwoliła zerwać z siebie te koronkowe majtki.

Chłoniemy wszystko jak gąbka – wciskamy gaz do podłogi, próbujemy zawracać na ręcznym, szukamy w internecie porad jak wyciągnąć dodatkowe konie mechaniczne z naszego ośmiozaworowego, astmatycznego silnika.

Robimy miliony zdjęć, jeździmy po okolicy bez celu i codziennie tankujemy za dwie dychy.

Chcemy nieustannie jeździć dalej, szybciej, głośniej, bardziej widowiskowo, a do tego driftować, strzelać płomieniami z wydechu, wbijać biegi z międzygazem i ściągać uwagę laseczek stojących w kusych kieckach pod klubem w centrum miasta.

I chcemy tego wszystkiego naraz – najlepiej w LPG.

Widzicie, zmierzam do tego, że te początki związane z motoryzacją są tak barwne, intrygujące i świeże, że przez większość czasu nic nie jest w stanie ostudzić tego naszego szczeniackiego, łobuzerskiego entuzjazmu. NIC.

Samochód, którym jeździmy może oferować komfort na poziomie tureckiego aresztu śledczego i mieć osiągi schodzącego paznokcia, a my i tak będziemy w nim zakochani.

Możemy co drugi dzień na parkingu pod blokiem wymieniać ukręcone półosie, nie mieć wspomagania, ogrzewania i co chwila odpalać na pych, a i tak będziemy szczęśliwi bo cholera jasna – to przecież nasz własny wóz.

Nasz własny wóz!

Co prawda są też młodzi kierowcy, którzy mogli liczyć na starcie na wsparcie rodziców czy też innego wujka z ameryki, przez co omija ich przyjemność obcowania z rozładowanymi akumulatorami, brakiem zbieżności i kupowaniem oleju na promocji w pobliskim supermarkecie. Z jednej strony to fajne móc na dzień dobry wkomponować się w pachnące nowością BMW serii 1, czy innego Focusa ale z drugiej, w ten sposób ucieka gdzieś sporo naprawdę fajnej, motoryzacyjnej szkoły życia (o tym jednak innym razem bo to temat na osobną książkę).

Wracając jednak do tych „trudnych” początków – chodzi mi o to, że na starcie mamy bardzo niewiele jakichkolwiek punktów odniesienia. Nie wiemy jak w praktyce prowadzą się samochody o różnej mocy, różnych rodzajach napędu czy różnej masie. Nie mieliśmy jeszcze okazji porównać czym w praktyce stare BMW różni się od nowej Mazdy.  Nie wybieraliśmy się jeszcze na drugi koniec kraju, nie musieliśmy rwać włosów z głowy na widok rachunku za remont automatycznej skrzyni biegów, nie wpadliśmy jeszcze do rowu bo RWD, nie próbowaliśmy wyspać się na fotelu kierowcy w Fiacie Seicento i tak dalej.

Nie macaliśmy skórzanej kierownicy, nie musieliśmy tygodniami szukać jakiejś cholernie trudnej do dostania części i nie używaliśmy zintegrowanego zestawu głośnomówiącego, bo w żadnym z naszych dotychczasowych samochodów takich cudów nie było.

W efekcie nie wiedzieliśmy co jest dobre, złe, ważne, nieistotne czy  też może cholernie wygodne – wszystko to było dopiero przed nami.

Później jednak, z każdym dniem nabieraliśmy doświadczenia. Pokonywaliśmy kolejne kilometry, naprawialiśmy coraz to nowe rzeczy, płaciliśmy za części… Wsiadaliśmy do samochodów naszych znajomych, oglądaliśmy w telewizji programy motoryzacyjne, czytaliśmy magazyny, oglądaliśmy ciekawe auta na osiedlowych parkingach i tak dalej. Z każdym kolejnym dniem wiedzieliśmy i pragnęliśmy coraz to więcej i więcej – aż w końcu dotarliśmy do punktu w życiu, w którym trzeba było odpowiedzieć sobie na jedno zajebiście ważne pytanie.

Co w tym wszystkim tak naprawdę mnie cieszy?

Bo widzicie, prawda jest taka, że kiedy ma się te 30 lat, mieszkanie na kredyt i dwójkę małych dzieci, leżenie na chodniku i wymienianie ukręcających się na potęgę półosi zaczyna nagle tracić cały swój dotychczasowy urok. Problemem staje się brak tylnej kanapy, niskie zawieszenie, czy spalanie typowe dla tira z naczepą, a nie dwudrzwiowego coupe.

Z tym jest trochę jak z nocowaniem pod namiotem – za młodu nie robi Wam absolutnie żadnej różnicy gdzie i w jakich warunkach przyjdzie wam spać. Możecie kimać nawet pod obrzyganym chwilę wcześniej krzakiem, przykryci reklamówką po browarach (bo zapomnieliście rozstawić namiot zanim otwarliście pierwszy z nich). Kiedy jednak jesteście starsi to sytuacja mocno się zmienia. Owszem, fajnie jest kimnąć się od czasu do czasu w lesie gdzieś poza miastem, ale macie świadomość, że jeśli będziecie musieli robić to codziennie to po kilku dniach zwyczajnie trafi was szlag.

Bardzo szybko zatęsknicie za gorącym prysznicem, kawą i własnym łóżkiem.

Tak samo jest ze starymi, przebudowanymi samochodami – w pewnym momencie życia na wszystko zaczyna brakować czasu, miejsca, pieniędzy i chęci. To co do tej pory przychodziło wam z łatwością, nagle staje się praktycznie awykonalne. To, co dotąd nie stanowiło dla was problemu, z każdym kolejnym dniem coraz bardziej uwiera was w plecy. To jest właśnie ten moment, kiedy człowiek musi zatrzymać się na chwilę, pomyśleć i udzielić sobie paru szczerych odpowiedzi.

Większość osób dokona mądrego wyboru.

Zrobi wyprzedaż części, dołoży trochę kasy i kupi w końcu coś, co nie wymaga połowy piwnicy zawalonej różnego rodzaju gratami, nie hałasuje jak startujące F16 i nie ma zawieszenia zapewniającego taki sam komfort co przyjęcie ciosu z deską w twarz. Kupi coś komfortowego, z dużym bagażnikiem, małym przebiegiem i relingami dachowymi – i tak skończy się ta barwna, kilkuletnia przygoda pełna ryczących wydechów, nadsterownych poślizgów i przepierdzielonych na wyczynowe części pieniędzy.

Witaj, o dorosły świecie – oto nadchodzę.

Czy to źle? Moim zdaniem nie. Źle byłoby wtedy gdyby to, co było dotąd dającą masę radości pasją, zamiast rozwijać i zapewniać komuś masę inspiracji, z każdym kolejnym dniem przynosiło mu wyłącznie udrękę, irytację, myśli samobójcze i narastające wkurwienie. Bycie ważącym 95 kilo beztroskim dzieckiem ma swoją cenę i nie każdy jest gotów ją płacić – i to jest normalne. Nie każdy ma w sobie dość determinacji i akceptacji dla auto-sadomasochizmu, żeby wciąż bawić się w takie rzeczy, gdy życie wymaga wciąż więcej i więcej.

Kiedy więc spotkacie na ulicy „dorosłego” gościa wysiadającego z jakiegoś starego, posranego auta, przybijcie z nim piątkę.

Niech wie, że doceniamy jego starania, bo co jak co, ale gdyby tylko gość był trochę mądrzejszy, nasze ulice byłyby znacznie bardziej szare i ponure.

34 Komentarze

  1. Eryk 6 listopada 2017 o 14:33

    Świetny wpis! A co do dorosłego życia, o się skubane zaczyna zawsze za wcześnie ;/

  2. Trevi 6 listopada 2017 o 15:52

    Heh, wpis zupełnie odmienny niż ten dający kopa jakiś czas temu by realizować swoje motoryzacyjne marzenia ;-)

    A ja właśnie dobijając czwórki z przodu i stojąc przed wyborem kolejnego auta wciąż obserwuję walkę serca (chcącego piękne piętnastoletnie coupe) z rozumem (wskazującym na pięcioletnie zachowawcze kombi..). Niestety na dwa mnie nie stać..

    Słowem, nie pomagasz.. ;-)

    1. Prentki 7 listopada 2017 o 07:50

      Bierz coupe – będzie mi raźniej ;D

      1. Trevi 7 listopada 2017 o 13:52

        Wezmę.. wezmę.. wszystko na to wskazuje.. Tylko w domu będę pewnie miał „ciche dni” przez 5 lat przynajmniej ;)

        Notabene E46 323 Coupe też miałem.. i z największą łzą w oku ze wszystkich aut wspominam..

        1. Grzesiek 7 listopada 2017 o 16:20

          Rany, cichych dni nie zazdroszczę, może jednak się obędzie?. Moja lepsza połówka nabija się ze mnie za to coupe ile wlezie, może i Twoja podejdzie z humorem :)

    2. Dapo 7 listopada 2017 o 13:12

      Kupiłem coupe 4 lata temu (teraz jest już 17 letnie) zanim skończyłem czterdziestkę, teraz po cztredziestce chce kupić kolejne coupe, nowsze, szybsze, lepsze, szkoda że starego nie mogę zostawić.

  3. Grzesiek 6 listopada 2017 o 19:19

    Mając czwórkę z przodu, kupiłem niemal dwudziestoletnie coupe RWD. Przymierzałem się do niego że cztery lata. Używam jako daily i się sprawdza :) Dla tych, co chcą spróbować: będą kpiny z andropauzy i kryzysu wieku średniego. No i co z tego…;)

    1. Trevi 6 listopada 2017 o 20:59

      Zdradzisz co to za auto ? :)

      1. Kacper 6 listopada 2017 o 22:24

        Kryzys wieku średniego kojarzy się z zakupem porsche ale to nie boxster bo coupe. 911 ? Dalej strzelam że coś amerykańskiego ,vette? Byłem chociaż blisko??? Weź nie trzymaj w niepewności!

      2. Grzesiek 7 listopada 2017 o 16:10

        Już zdradzam, nie zaglądam do Prentkiego co chwilę :)

        Kupiłem sobie emeryckie W208 200K. Bardzo wygodne jest i wyszukałem sobie sztukę bez rdzy. Na 911 mnie po prostu nie stać, vette mnie nie kręci :) Poznałem człowieka, który używa 911 (996) jako daily drivera nawet zimą no i jest to jednak spory masochizm.

        1. Trevi 8 listopada 2017 o 10:15

          Heh, to mamy podobnie z tym ze ja zawiesiłem oko na W209 ;)

  4. Kacper 6 listopada 2017 o 22:31

    Świetny wpis. Mam prawko od 2 lat ,już trzecia fura ,pierwsza była żeby była ,z pozostałych nierozsądnych wyborów jestem zadowolony. Jest tak jak mówisz z byciem zielonych i chłonięciem wiedzy ,ale jednak mam nadzieję ,że mi tak zostanie i nie będę miał nigdy rozterek pojemnościowo-bagażnikowych ,systemowo-bezpieczeniowych i tylnokanapowo-przestrzennych.
    Pozdro.

    1. Prentki 7 listopada 2017 o 07:51

      Rozterki miał będziesz na pewno – grunt to za bardzo się nimi nie przejmować ;)

  5. cha 6 listopada 2017 o 23:50

    jak to jest, że swojego zaoranego ciemnego sztrucla parkuję codziennie od 4 lat gdzie popadnie i nawet nikt mi ryski nie zrobił, za to jak wychuchane świeżo pomalowane srebrne coupe postawiłem na tydzień to mi 2 razy ten sam element obili i porysowali?

    z tymi fajnymi autami to jest tak, że najlepiej je trzymać na dysku xboxa albo w garażu, bo inaczej jak krew w piach… ja też muszę się w końcu przekonać do czegoś co ma więcej niż troje drzwi, no ale dzisiaj granica pomiędzy starym trupem, a nowoczesnym wyna-żena-lazkiem jest bardzo wąska i żeby coś było funkcjonale, a jednocześnie miało duszę i było w miarę bezpieczne, to się tak bardzo zawęża obszar poszukiwań, że można nic nie znaleźć, albo czegoś się wyrzec

    1. Prentki 7 listopada 2017 o 07:55

      Od jakiegoś czasu rozglądam się za czymś dla mamy Izy, bo Ibiza zaczyna coraz częściej niedomagać i powiem Ci szczerze, że cholernie trudno jest znaleźć coś, co będzie w miarę bezobsługowe, a przy tym porywające bardziej niż nocnik pełen ciepłego kleju do tapet. Patrzyłem na auta z roczników 2005-2010 i jestem załamany bo wszystko tu wygląda tak samo depresyjnie.

      Coś czuję, że skończy się na kolejnym e46…

      1. Kacper 7 listopada 2017 o 09:11

        Nie wiem czy to dobry kandydat na następcę ibizy ale proponuje fiata 500.
        Fajnie się to prowadzi ,pomijając mułowatość i elektryczne wspomaganie. Kiepskie fotele ,a poza tym bajka ,siostra ma od nowości 8lat ,żadnych awarii nie odnotowaliśmy w tym okresie.

        1. YatzeK 7 listopada 2017 o 11:25

          Jeżeli mama Izy jeździła Ibizą to z przesiadki na 500 zachwycona na pewno nie będzie – poczuje się jak w maluchu.

      2. Dapo 7 listopada 2017 o 13:15

        bierz e46 kompact, albo 1er

        1. Prentki 7 listopada 2017 o 13:41

          Kompakteł odpada – w tej budzie nie robili już 4 cylindrowych M43 (zastąpiły je cholernie awaryjne N42 i N46), a 6 cylindrów to bez sensu do autka na miasto. Z 1er ten sam temat ;)

  6. Rino 7 listopada 2017 o 00:07

    Widze ze masz takie rozkminy jak ja doslownie dwa miesiace temu. Wszystko to co opisales przerabialem za mlodu…dokladnie tak jak opisales…
    Dzis przy malym dziecku i totalnym braku czasu wszystko jest tak trudne , ostatnio kiedy w koncu zmusilem sie to wymiany chamulcow w naszym rodzinnym kombi to po pierwszym popoludniu juz zalowalem ze sie za to zabralem… inna sprawa ze nie bylbym soba gdybym tak poprostu wymienil klockini tarcze…nieeee to zbyt normalne… skonczylo sie na remoncie calego ukladu wliczajac regeneracje zaciskow i pompy, nowe tloczki, przewody w oplocie i wyczynowe tarcze i klocki…
    W kazdym razie ostatnio potrzebowalismy drugi samochod i ze wzgledu na wspomniany brak czasu, logiczne bylo jakies male stosunkowo mlode autko ktory nie wymagalby wiele uwagi przy codziennych dojazdach do pracy. Z ta logika to mam nadal problem bo jako codziennybdupowoz kupilem 43 letnie MGB GT wymagajace w cholere pracy… z tego sie chyba nie wyrasta..

    1. aza 8 listopada 2017 o 08:26

      ojojoooj… coś ta historia się kupy nie trzyma…

  7. Radosław 7 listopada 2017 o 12:33

    Chyba większość facetów rozumie Twój zapał do motoryzacji. Ja to z garażu nie wychodzę praktycznie, zawsze jest coś do roboty ;)

  8. Gomulsky 8 listopada 2017 o 00:36

    Chyba się starzeje, ale w dość dziwny sposób.
    Parę miesięcy temu zakupiłem zupełnie seryjne kombi, z relingami dachowymi, hakiem, bez LPG. Byłoby to pewnie w miarę rozsądne posunięcie, gdyby tym kombi nie był kolejny Polonez do kolekcji i przy okazji „niewielkiego” remontu :)

  9. Michal 8 listopada 2017 o 21:04

    Jeśli mogę to chciałbym dodać jeden etap. Gdy masz 3x lat i to kilkuletnie combi… którym jeździ żona. Ty możesz kupić znowu coupe. Po komentarzach widzę ze motomaniacy tak właśnie robią.
    Sam jestem na tym etapie. Mam służbówkę Daily i szukam sterty gruzu na niedziele.
    I ten gruz będę kochał, tak jak ten pierwszy..

  10. maxx304 8 listopada 2017 o 23:25

    A ja dokonałem w sumie niemożliwego – pogoniłem Mondeo które służyło jako daily, zostałem z Kaczką (Ford Ka). Po czym kupiłem od szwagra Nissana Primerę P12 z 1.9 dCi. Tak. Kupiłem DIESLA. Ale najlepsze jest teraz… Sprzedaję Kaczkę, odkładam kasę i kupuję BMW.
    Tommy, pisałem do Ciebie swego czasu w sprawie e46, może kojarzysz?
    No to nieaktualne – teraz poluję na E36 323ti :D :D :D

  11. Aleksander 8 listopada 2017 o 23:38

    Ostatnio trochę myślałem nad zderzeniem potrzeb dnia codziennego z motoryzacyjną pasją. Czara goryczy przelała się dla mnie właśnie dzisiaj, kiedy zapoznałem się z videorecenzją, czegoś co nazywa się Tesla 3 na kanale pewnego popularnego ostatnio Amerykanina ( https://www.youtube.com/watch?v=te6VqldjTT8 ). Muszę Ci powiedzieć, że strasznie mnie to zasmuciło. Nagle bardzo wyraźnie zrozumiałem jaka przyszłość czeka motoryzację. To coś. Ten ohydny, pokraczny, bezkształtny mariaż koreańskiego minivana z iPhonem jest najbardziej pożądanym autem w Stanach. Kolejki stoją na ulicach przed salonem sprzedaży, a ludzie ślinią się na myśl o posiadaniu takiego szkaradztwa ( sam zaś tytuł wspomnianego filmu jasno twierdzi że to „coolest car of 2017”). I nie wiem tylko czy to wszystko dlatego, że jest na prąd i ma spory zasięg, czy dlatego że tak bardzo oddala kierowcę od idei przyjemności z prowadzenia. Czy to dlatego że prowadzenia tego ociera się o przejażdżkę autobusem? Zabierają wszystkie charakterystyczne elementy samochodu by zamienić je w to do czego jak przypuszczam ślinią się Ci wszyscy ludzie- w ten wielki tablet. Po całym dniu w internecie nie będzie nam wolno zrelaksować się za kierownicą samochodu. Wyciszyć się i pozwolić sobie na zapomnienie o Facebooku i wszystkich tych którzy Lubią to, albo chcą żebym pomógł propagować jakąś akcję, która nic mnie nie obchodzi. Boję się, że firmy motoryzacyjne pójdą tam gdzie jest największa szansa na pieniądze i tak jak po nastaniu iPhona wyginęły zwykłe komórki tak wyginą samochody, które kocham…
    Doszedłem do wniosku, że najlepsze co można zrobić będąc w w miarę stabilnej sytuacji finansowej, kiedy musimy pogodzić się z małą ilością czasu i koniecznością posiadania zawsze sprawnego, zawsze praktycznego samochodu jest postaranie się o dodatkowe miejsce garażowe. To taka „przestrzeń do wypełnienia marzeniem”. Można zaplanować sobie jakiś niewielki budżet, który nie przeciąży nam konta i zacząć troszczyć się o swoją pasję. Może na przykład zaplanować, że co roku będę stawiał na tym miejscu coś innego (przy zachowanym budżecie- coś sprzedaję i za odzyskane pieniądze kupuję coś nowego). Przez rok mógłby być to jakiś tani terenowy wynalazek, który w wolnych chwilach przekonałby mnie co tak ciągnie ludzi do taplania się w błocie. W następnym roku może mały motocykl na prawo jazdy kat. B. Ile nowych możliwości poznawania świata i nowych ciekawych ludzi. Ile nowych możliwości marzeń o tym co będzie za rok! To najlepsze co mogę sobie wyobrazić żeby nie pozwolić zagłuszyć pasji codziennością… I dlatego zaraz kupuję dodatkowe miejsce postojowe!

  12. Reparts 10 listopada 2017 o 14:46

    Podpisujemy się wszystkimi kończynami :) każdy musi przejść przez początkową fazę zanim „dorośnie” ;)

  13. pandrajwer 14 listopada 2017 o 12:47

    Jak już kiedyś zdarzyło mi się wspomnieć moje pierwsze auto to e90 320d po pół roku od zrobienia prawka. Tak, więc może omija mnie frajda ze starego rupiecia (o którym swoją drogą nadal marzę i pewnie nie przestanę), ale nie tylko ja jednak tym autem jeżdżę, chociaż to i tak 90% moje.
    Gdyby nie rodzice to bym go nie mógł kupić, a było to moje marzenie. Przepiękne są te auta i bardzo powoli się starzeją.
    To, że ma tylko 12 lat nie oznacza jednak, że nic przy nim nie robię, wchodzi akurat wiek buntu i a tu choinka na zegarach, a tu przez pół drogi z Grójca do Wrocławia turbo pompuje od 3tys. obr./min. po czym po kilku dniach jak gdyby nigdy nic podaje jak złe.
    A tu mu nowe wnętrze zafundowałem, a tu woskowanie, jakaś dokładka, woskowanie, odkurzanie, regularny serwis, woskowanie, odkurzanie, koła co by wyglądał, dystanse co by nadrobić, że tylko 17″. Raz się akumulatorowi zdechło i mi kompa aż spaliło przy próbach odpalenia (taki pech) i mnie zostawił w górach bez możliwości powrotu na kołach.
    Wkurw, sprzedam cię dziadu, ale po naprawie to jak jeździ i jak jest wygodny względem tego co stare, a nawet tego co nowe, ale jest z tych powiedzmy standardowych marek to nie sposób nie wybaczyć.
    Co można to samemu, spawać nie umiem to wydeszek ktoś mi pomodzi, ale cieszy mnie cholernie i na co dzień chyba starczy i tych małych psikusów.
    Uszczelki tak uroczo skrzypią gdy karoseria pracuje, ropniak pod maską raz ładnie mruczy, raz klepie ursusem jak zimny.
    Ważne chyba zawsze się cieszyć autem i go pieścić i dbać.
    Mój z tej miłości to miał imię Rurek (bo smutna diesel rurka w dół z tyłu), ale aktualnie bardziej pasuje do niego Gustaw (bo z dziadów).
    A najważniejsze, że nie potrafię przejść i nie patrzeć na niego, a to przecież nie żadne maseratti czy inne ferrari.
    Sorki za esej :D

  14. Maciek 15 listopada 2017 o 15:12

    Prentki to teraz posłuchaj
    U mnie za rok wbije 4 z przodu i… kurde nie potrafie od dziecka siedziałem w tym po uszy, wychowałem sie na torach wyścigowych, trasach rajdowych i oczywiście w garażu (warstacie )
    Jako gówniaż katowałem wszystko co tylko miało silnik i koła czyli wszelkiego rodzaju motorynki i motorowery potem przyszła pora na gokarty (… i to wyczynowo) samochody oczywiście bez prawka i … skończyłem szkołę (uwaga!!! SAMOCHODOWĄ) dalej bez prawka TAK byłem wykfalofikowanym mechanikiem z tradycjami (bo dziadek i ojciec też) bez prawka!!!
    Życie pisze różne scenariusze mój sie rozjechał z motoryzacją ! Dopiero od 3 lat mam prawko LEGALNIE poruszam się samochodem po naszych wspaniałych drogach
    Teraz spełniam szczeniackie marzenia , a jest ciężko mając jeszcze na głowie małżonkę (na szczęście sama jeździ nie nudnym autem bo chevy astro z ’87r) i 13 latka, który kocha japończyki z lat ’90 na glebie (… więc kto tu jest nienormalny ja się pytam????)
    Ja jak pisałem spełniam swoje marzenia, chorowałem na Forda Sierrę Coupe i… na codzień przemieszczam sie właśnie takim autem w koloże pomarańczowy metalik z czarnym dachem i maską ze sztywnym zawiasem sportowymi fotelami, szperą i ryczącym przelotowym wydechem i… to nie koniec ja to auto ZBUDOWAŁEM od początku bo dostałem je w formie „Adama Słodowego zrób to sam” – goła buda i przypadkowe części.
    Dalej to nie koniec , kupiłem drugą SIERRĘ i tu uwaga… buduje ją właśnie do rajdów .
    Tak czasem w plecach strzyka, kolana bolą a dłonie czasem nie ogarniają kubka z herbatą czy kawą ale … jest fajnie !!! tylko czasem się portfel bulwersuje że jest wiecznie pusty ale moje życie by było bez tego wszystkiego właśnie puste i nudne a tak mam co robić co najmniej do 80

    Pozdrawiam
    Maciek

    1. Prentki 15 listopada 2017 o 15:31

      Maciek, i co ja mam powiedzieć – po prostu: Piątka stary.

      Taka jak stąd do Radomia.

      Tak trzymaj i nie daj się życiu, choć będzie kąsać (ale spróbuj tylko nie pochwalić się tą Sierrą to do piątki dostaniesz jeszcze kopa w dupę ;) ).

  15. iParts 22 listopada 2017 o 08:26

    Super wpis! Trzeba przyznać że cała prawda o młodych kierowcach kupujących pierwsze auto została zawarta w tym wpisie! Tak trzymać!

  16. Norbert 22 listopada 2017 o 17:17

    Skąd ja to znam… Ostatnio skończyłem 30-kę, hajtnąłem się, sprzedałem blisko 25-letnie E30 Touring z 1.8 is i ryczącym wydechem (którym poginałem od stycznia na co dzień) i kupiłem o połowę młodsze Volvo. W skórach, z xenonami, z podgrzewanymi dupami, klimą, windą, prywatnym barmanem, dżakuzi itp.

    I to nie dlatego, że żona kazała, że kredyt na mieszkanie, czy dziecko w drodze. Od jakiegoś czasu czułem potrzebę posiadania współcześniejszego, wygodniejszego, „poważniejszego” dupowozu i wkurwiała mnie każda kolejna złotówka włożona w Touringa. Volvo nie wzbudza we mnie żadnych z tych emocji, które towarzyszyły każdemu ze starych gratów które miałem (Volvo jest moim 20-tym autem). Nie robię mu zdjęć, nie myślę o zmianie felg. Nawet nie chce mi się na nie spojrzeć, gdy z niego wysiadam i idę do domu/pracy/gdziekolwiek indziej. Jest taką dziwką – poruchasz i nara – do następnego! Niemniej jednak jest takie jak miało być – ciche, komfortowe, wygodne, ma niezłe audio i wiezie spokojnie dupę do domu, po całym dniu zapierdalania w pracy.

    Mam jeszcze całkiem ładną szeroką E30 „Coupe” z M50 pod maską, w które władowałem jeszcze więcej hajsu niż w rzeczonego Touringa (oczywiście sprzedał się za jakieś 3/5 włożonej w niego kasy) i od jakiegoś czasu nawet nie chce mi się iść jej „przepalić”. Może to jesień, może to oznaka starzenia się… Większość znajomych, z którymi mogłem posiedzieć w garażu też pozakładała rodziny, posprzedawała „projekty”, nie ma czasu. W taką wstrętną, jak teraz, pogodę i zimę nie jeżdżę. Może na wiosnę wrócą chęci i pierdolnięcie na nowe modyfikacje. Oby :)

  17. Andrzej 8 grudnia 2017 o 10:13

    Fajny wpis, warto było przeczytać. Czekam na kolejne!

  18. Escobar 29 grudnia 2017 o 11:26

    Witaj tez miewam te rozterki codziennie kiedy coraz to nowsze samochodu widuje na ulicach i czasopismach motoryzacyjnych.
    Ale kiedy wysiadam z e36 coupe 2.8 albo dla odmiany z z e36 2.8 trumniak to banan trzyma na twarzy przynajmniej 1 h…..

Pozostaw odpowiedź Andrzej Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *