Od zawsze rodzice tłukli mi do głowy, że muszę dobrze się uczyć żebym kiedyś tam – w przyszłości (wówczas abstrakcyjnej i odległej dla mnie niczym Somalia nawiasem mówiąc) żyło mi się dobrze i dostatnio.

Żebym mógł podjeżdżać co niedzielę do kościoła jakimś błyszczącym Audi, miał większy telewizor niż sąsiad zza ściany i bez wyrzutów sumienia kupował konserwy marki „Bonduelle”, a nie „Rolnik”.

Żebym mógł zbudować sobie wielki dom – tak wielki, bym na poranną kupę udawał się wraz ze swoją świtą pozłacanym tramwajem. Podejrzewam, że Wy mieliście podobnie – popraw tę tróję z fizyki, podciągnij te spodnie, odrób lekcje, wyłącz ten komputer, napisz to wypracowanie bo dzięki temu kiedyś…

No właśnie – kiedyś co?

To wszystko dla Twojego dobra!

Wiele razy to słyszałem – ale czy na pewno tak to działa?

Teraz, kiedy jestem już samodzielny dochodzę do wniosku, że moi rodzice próbowali trochę na siłę wepchnąć mnie w gacie, do których zwyczajnie nie pasuję. W coś pokroju beżowych, ciepłych, grubych sztruksów.

Owszem – takie wyidealizowane sztruksy są cieplutkie i milusie w dotyku, ale też pozbawione życiowych „trofeów”, które tak bardzo cenię…. Nie mają dziur na kolanach i brudu z polnej drogi po której ktoś pędził przed chwilą starym kabrioletem. Nie mają starej, niespranej plamy po krwi z jednego z wielu upadków na rowerze. Nie pachną wiatrem i jesiennymi liśćmi.

W ich kieszeni nie znajdę papierka po gumie Turbo i kolorowego kamyka znalezionego podczas jednego ze spacerów po lesie.

Moje spodnie to stare wytarte jeansy. Znoszone, nieco zaniedbane, miejscami potargane i może ciut za luźne – taką właśnie mam receptę na życie.

Wiem, że wszystko co robili moi rodzice, było ukierunkowane przeświadczeniem, że tak będzie dla mnie najlepiej. W życiu nie kazaliby mi katować się tą matematyką, która wchodziła mi jak ciepłe piwo gdyby nie przekonanie, że dzięki temu w dorosłym życiu będę miał lepszą pracę, więcej pieniędzy i tak dalej.

Że będę miał lepiej niż oni. Że nie popełnię tych samych błędów.

Ale pomyślcie przez chwilę – co chcielibyście robić w życiu, gdyby Wasza pensja zawsze miała taki sam wymiar? Niezależnie od tego czy bylibyście strażakiem, pracownikiem firmy ubezpieczeniowej czy hydraulikiem? Zawsze dostawalibyście taką samą sumę pieniędzy – każdy człowiek na świecie miałby taką samą pensję.

Łoć ju łana du?

Założę się, że większość osób chciałaby zostać aktorami w jakimś niedużym teatrze, pisarzami, kierowcami wyścigowymi… Może ktoś chciałby opiekować się zwierzakami w Afryce, albo budować mosty na dalekim wschodzie.

Pytam więc – dlaczego nie próbujecie tego robić?

Tak, tak wiem – najważniejsze w życiu są pieniądze. Jakoś hamuje nas przekonanie, że taką pracą nie damy rady zarobić i się utrzymać. Że nie będzie stać nas na nowego ipoda, czynsz i pizzę z kurczakiem. I tutaj pojawia się zasadnicze pytanie – czy aż tak bardzo Wam na tym zależy?

Czy aż tyle radości daje Wam jakieś elektroniczne ustrojstwo, czy też może po prostu zapomnieliście jak wiele innych fajnych rzeczy jest w stanie sprawić Wam radość? Zapomnieliście jak fajnie czuć wiatr we włosach i ten ucisk w żołądku kiedy huśtawka pędzi w górę. Jak pachnie bukowy las i lody waniliowe. Jak magiczne są spacery nocą, kiedy nad Wami skrzą się miliony gwiazd, a cały świat śpi?

Jak fajnie ogrzać się w chłodny wieczór przy strzelającym w niebo ognisku z butelką domowego wina w dłoni.

Pomyślcie ile naprawdę zajebistych rzeczy nas w życiu omija, bo jesteśmy zbytnio zapatrzeni w te, które i tak nie mają większego znaczenia. Wszystkie te „lajki” na fejsbuku. Wszystkie modne ubrania, wielkie telewizory i wybudowane domy.

Co nam po nich kiedy będziemy mieli po 80 lat i Alzheimera?

Zmarnujemy całe życie na dążenie do celów, których tak naprawdę wcale nie chcieliśmy osiągnąć. Celów, które postawiło przed nami społeczeństwo, a nie my sami. Będziemy pracować, płacić podatki, jeść na obiad kotleta z ziemniakami i nosić adidasy.

Będziemy żyć jak w transie i w końcu umrzemy nie pozostawiając po sobie nic poza wpisem w księgi wieczyste, kilkoma cyframi na bankowym koncie i głupimi zdjęciami na fejsbuku.

A gdzie tu miejsce na te wszystkie małe radości? Na bezcelowe przejażdżki po pustych drogach i niespecjalnie szalone siedzenie na kamieniu na brzegu rzeki? Gdzie tu czas na pozostawienie po sobie czegoś więcej niż tylko powierzchownych obrazków prezentujących kogoś, kogo tak naprawdę nie znacie.

Kim wbrew pozorom nie jesteście.

Może to i głupie, ale każdy wpis, który powstaje na Prentkim zapisuję sobie na komputerze i drukuję jego kopię na starym dobrym papierze. Zamykam moje życie w niewielkiej teczce. Liczę po cichu, że te głupie czasami przemyślenia powiedzą o mnie moim dzieciom albo wnukom znacznie więcej niż ja sam. Tworzę pamiętnik.

I piszę książkę.

O życiu.

I muszę przyznać, że mimo iż bohater na wskroś prosty to fabuła zawiła jak cholera.

35 Komentarzy

  1. Szczypior 26 listopada 2012 o 18:12

    Tommy, to jest właśnie coś… coś czego dawno nie czytałem, nie słyszałem, chociaż po trochu doświadczam, przykładowo łapiąc za gitarę i grając kilka starych piosenek. Wszystko to sprowadza się do jazdy po najmniejszej linii oporu, coś jak życiowy apex przy dozwolonej prędkości, który odbiera smak pisku opon, adrenaliny, czasem zahaczenia lusterkiem o jakąś przydrożną sosnę… Prędkość bezpieczna, mało skręcania, przetarty szlak, no risk. I tak całe społeczeństwo. A przecież Slash rzucił szkołę żeby grać… I nie on jeden jest przykładem.

     

    pozdrawiam

    Szczypior

  2. Szraz 26 listopada 2012 o 19:30

    Tak, usiądę nad brzegiem rzeki, będę wąchał kwiatki! Po co mi iPod i facebook, po co gonić za karierą, gdy można spełniać marzenia?!

    A samochód w międzyczasie się sam zatankuje, opłaci i naprawi. 

    Sorry, ale popatrz na temat od którego wyszedłeś przy prowadzeniu tego bloga – motoryzacja. Tutaj wszystko polega na pieniądzach, za którymi obecnie trzeba gonić i to ostro. I nie powiesz mi, że nie trzeba na to fortuny, że 316 daje takie same przeżycia, że większość rzeczy można przecież zrobić samemu…

    1. Tommy 27 listopada 2012 o 08:56

      Szraz – nie twierdzę, że trzeba siedzieć na kamieniu, a części do samochodu zrywać na drzewach. Ale daczego nie spróbować by na te części zarobić w sposób, który sam w sobie sprawiałby nam sporo radości? Dlaczego nie zabrać się za odrestaurowywanie starszych modeli? Albo wykonywanie customowych części? Ludzie biorą kredyt na kupno pieca do pizzy i paru krzeseł więc dlaczego nie pomyśleć o tokarce i migomacie?

      Co nas do cholery blokuje przed tym żebyśmy zaczęli robić w życiu to, co naprawdę sprawia nam radość?

      Albo też, dlaczego nie mielibyśmy na przykład jeść śniadania w wielkim domku zbudowanym na szczycie starego drzewa rosnącego na tyłach ogrodu. Bo ktoś pomyśli, że jesteśmy nienormalni?

      Nie będę szedł w zaparte, że trzeba rzucić cały dotychczasowy schemat życia, bo niestety zbyt mocno jesteśmy w nim zakorzenieni. Nie zmienimy świata jednym ruchem ręki. Ale możemy zacząć iść w nieco innym kieruku.

      Podejrzewam, że z czasem to "zboczenie z wyznaczongo kursu" może doprowadzić nas w zupełnie nowe, fajne miejsca. Albo przynajmniej odcisnąć na ziemi ślad na tyle wyraźny, by w przyszłości nasze dzieci mogły nim podążać…

  3. Zbyszek 26 listopada 2012 o 19:32

    Ktoś chyba obejrzał http://www.youtube.com/watch?v=3Xj1sbZ4wGo :)

    Fajnie zebrane przemyślenia, też mnie ostatnio tak bierze, przy okazji perspektywy zmiany pracy itd… Już w tej chwili mam "lepiej" niż rodzice, zarabiam więcej niż oni, tylko chwilami się tak zastanawiam czy to o to chodzi…

    Cytując "Konsumenta" Janka Wygi: "żyję żeby zarabiać aby wydawać by żyć" – i robi się tak niefajnie :)

    I cholernie tęsknię za takim luzem jaki miałem jeszcze z 3 lata temu, na studiach, będąc i tak na swoim utrzymaniu ale nie na etacie, mogąc sobie w środku dnia powiedzieć chromolę to i pójść na rower czy gdziekolwiek. Teraz od weekendu do weekendu odreagowanie po tygodniu i szukanie tych prostych przyjemności. I chociaż to banał, warto czasem zwolnić i zastanowić się nad kierunkiem pogoni.

    Pod te przemyślenia polecić bym chciał jeszcze http://www.wpzs.pl/index.php/about/

    i autobiografię Briana Johnsona "gaz do dechy" – trochę życiowych przemyśleń też się tam znajdzie :)

    1. Tommy 27 listopada 2012 o 09:02

      Zbyszek – akurat tego filmu nie widziałem, ale przeczytałem na jednym z forów ciekawy wpis, który na 100% był nim inspirowany (teraz już wiem skąd u kogoś wzięły się też takie egzystencjalne wywody:) Czas pędzi do przodu, oj pędzi…

      Nie wiesz czy ta autobiografia pojawiła się może w formie audiobooka? Przydałaby mi się do słuchania podczas treningu, bo właśnie kończę "drogami ludzi myślących" przerabiać.

      1. Zbyszek 28 listopada 2012 o 23:23

        Audiobooka nie stwierdziłem, nawet w oryginale. Nawet z ebookiem problem, na amazonie ~12 dolarów z tego co pamiętam. W esce rock fragmenty czytał Andrzej Grabowski, ale nie mówili nic odnośnie wydania czytanego.

        Polecam jednak usiąść z książką w łapie mając w głośnikach audycją prowadzoną przez Johnsona w BBC, klimat piękny :)

        1. Tommy 29 listopada 2012 o 08:25

          Ostatnio mam spore zaległości w książkach dlatego jak mogę staram się nadrabiać audiobookami (czy to w garażu, czy podczas treningu). Półka się ugina, a czas na czytanie jakoś zawsze zachłannie zabierają inne „ważniejsze” rzeczy. Wychodzi na to, że dorzucę kolejną książkę i będę liczył na to, że przez święta znajdę dla nich więcej czasu ;}

  4. antares 26 listopada 2012 o 21:52

    Własnie za tego typu teksty mam ochotę Ci się oświadczać za każdym razem kiedy tu wchodzę. Prawda jest taka że wiekszość z nas nie robi tego co naprawdę sprawia nam radość za to namiętnie próbuje spełniać oczekiwania rodziny/znajomych/mediów, które notorycznie wymagają od nas bycia perfekcyjnymi w każdej dziedzinie życia. Musimy być we wspaniałych związkach, mieć pięknie oraz nowocześnie wyposażone mieszkania oraz dobrze płatną i bardzo prestiżowa robote ktora pozwoli nam to wszystko utrzymać oraz naprawić i zatankowac ten zasrany samochód. A potem okazuje się że nalezałoby go zmienić na nowszy gdyż własnie ten przestał byc trendy. W tym wszystkim zapominamy że tak naprawdę  chcielibyśmy miec na scianie własnoręcznie namalowany obraz zamiast kompozycji z ikei, nosić ten sweter robiony przez babcie mimo że ma się nijak do obecnej mody i tak naprawdę wolelibyśmy pobawić się z dzieckiem niż iśc na kurs języka portugalskiego który ostatnio stał się modny. Nie mówię że rozwój jest zły. Jestem zdania że jest nam on potrzebny ale tylko w tym kierunku ktory naprawdę nam odpowiada, jest zgodny z tym co czujemy i nie jest narzucony przez jakies dziwne aktualnie obowiązujące normy. Inaczej przewaznie konczy się to flustracją i tonami pożartej fluoksetyny, zolpidemu i pernazyny.

    1. Tommy 27 listopada 2012 o 09:03

      antares – słońce Ty moje, dzięki za pomysł z obrazem!

      Już wiem co będę robił w święta :]

      1. antares 27 listopada 2012 o 15:37

        Nie zama co. Btw,  taki normalny na ścianę czy bedziesz tworzył jakieś freski na feldze??

    1. antares 26 listopada 2012 o 22:24

      Dobre,  dobre i cholernie prawdziwe :) Jednak większość ludu pewnie znalazłaby zaraz milion sposobów na  uzasadnienie że to niemożliwe:>

  5. Serdak 27 listopada 2012 o 13:00

    czasem przeczytam Twój wpis, i mam wielką chęć napisać komentarz w którym dorzuciłbym coś mądrego do tematu i pokazał jak bardzo mi się on podobał, jak bardzo się z nim zgadzam, ale totalnie nie mam pomysłu co mógłbym napisać. na przykład teraz. 

    1. antares 27 listopada 2012 o 15:33

      Pierwszy krok masz za soba :) A teraz wystukaj na klawiaturze to co Ci ślina na ozór przyniesie, napewno dasz radę to jakoś wyrazić :) Niektórzy nawet się nad tym nie zastanawiają lecz piszą rozmaite brednie- patrz piekna nieznajoma o pseudo antares :)

  6. Szczypior 27 listopada 2012 o 15:29

    Co do tego filmu- wyobrażacie sobie kogoś, kto chciałby zostać szambonurkiem, albo proktologiem? Normalnie zawód niszowy by był, zarabialiby gigagromne pieniądze.

    1. antares 27 listopada 2012 o 15:34

      Znam kilku proktologów i są bardzo zadowoleni :)

      1. Szczypior 27 listopada 2012 o 17:23

        Kwestia gustu… Chociaż tu należałoby zadać pytanie z czego konkretnie zadowoleni ;)

        1. Tommy 27 listopada 2012 o 17:54

          Mają wszystko w dupie :}

          1. wuner 28 listopada 2012 o 12:49

            Ale też są zmuszeni wchodzić klientom w deupę…

            1. Tommy 28 listopada 2012 o 12:50

              Ale przynajmniej nie za gówniane pieniądze :}

              1. antares 28 listopada 2012 o 14:13

                Ale i tak klient ma ich całe starania głęboko w dupie…

  7. wuner 28 listopada 2012 o 14:39

    No to na koniec filozoficzne pytanie:
    Jeśli proktolog trzyma palec w dupie pacjenta, to który z nich ma palec w dupie?

    1. antares 28 listopada 2012 o 15:48

      Zastanawiam sie do czego zmierzasz ale za wszelką cenę śmiem twierdzić że pacjent :)

      1. wuner 29 listopada 2012 o 11:37

        Ale proktolog wtedy też ma palec w dupie; konkretnie swój palec w czyjejś dupie.

  8. Szczypior 28 listopada 2012 o 17:16

    A ja myślę, że to zależy od punktu… trzymania :D

  9. antares 28 listopada 2012 o 18:38

    W każdym razie pewne jest jedno- nie ma drugiego takiego miejsca jak blog Prentkiego gdzie motoryzacja , proktologia i filozofia tak harmonijnie współistnieją :)

  10. Camel 28 listopada 2012 o 19:33

    Miał być filozoficzny wpis… i dupa ;)

  11. Tommy 28 listopada 2012 o 20:18

    Ech, ja zawsze się do wszystkiego od dupy strony zabieram i potem tak wychodzi ;]

     

    1. wuner 29 listopada 2012 o 11:38

      Wena poDUPAda?

      1. Tommy 29 listopada 2012 o 13:49

        z weną nie mam problemu – wykorzyćstuję wiedzę i doświadczenia zodbyte na przestrzeni lat. Na pewno powsranie jeszcze dużo nowych wpisów.

  12. Dj 3 grudnia 2012 o 10:26

    Widzisz Tomy, bo to jest tak w życiu jak mnie pytają gdzie idziesz na motocykl a ja mówię, że idę się przejechać, i oczywiście dziwne jest to, bo bez celu, jak to możliwe, że można tak jechać.

    A jak mnie znajomy wyśmiał, ze dwa lata temu pojechałem z dziewczyną skuterem dookoła Polski, że nie to nie możliwe, że nie przejedziecie, że się popsuje, że niebezpiecznie na polskich drogach, przejechaliśmy i to bez problemów, kwestia tego czy masz marzenia czy gonisz ciąge za kasą.

    Znajomi mówią, że jak nie mam konta na fejsie to nie istnieje, po prostu szkoda życia na takie pierdoły jak fejs i ludzi którzy piszą, że spadł śnieg :P

    Jak mówił mój dziadek żyje się tylko do śmierci :P, więc albo korzystasz z życia tak jak chcesz, albo jesteś niewolnikiem kasy i dóbr materialnych,które zaczną pochłaniać całą twoją życiową energię. Tak na prawdę kasę zawsze można zarobić i zawsze też stracić. Wspomnienia może zabrać tylko wujek Alzhaimer, ale nie zdjęcia :P Fajny blog pozdro.

    1. Tommy 4 grudnia 2012 o 08:22

      Jak to się mówi "pieniądze szczęścia nie dają, ale zakupy owszem" ;]

      Pieniądze są w życiu cholernie ważne bo bez nich trudno byłoby Ci w ogóle wsiąść na ukochany motor – co jak co, ale w salonie Hondy nie dadzą Ci nowego CBRa za wiaderko szyszek albo kamieni.

      Problemem jest sytuacja gdy pieniądze zamiast ułatwiać realizację własnych celów stają się celem same w sobie.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *